Archiwa kategorii: Osho

Kajdany

Nie reprezentuję żadnego Boga, nie jestem niczyim przedstawicielem. Po prostu reprezentuję samego siebie. Mogę mówić autorytatywnie o swoim doświadczeniu, ale to nie może być apodyktyczne wobec ciebie. Gdybym powiedział: „Uwierz mi, jeśli uwierzysz – raj jest twój. Jeśli będziesz wątpił – spłoniesz w piekle…”, wtedy byłoby to apodyktyczne wobec ciebie.

Nie obiecuję ci żadnego raju, ani nie straszę cię żadnym piekłem. Moje słowa nie czynią cię niewolnikiem, nie mogę dawać ci żadnych przykazań, nie mogę niszczyć twojej wolności i odpowiedzialności za samego siebie. Mogę cię zapraszać i dzielić się swoim własnym doświadczeniem. Mogę być gospodarzem, a ty moim gościem.

Nie odrzucam niczego w twoim życiu, akceptuję cię totalnie takiego jaki jesteś, i znajduję sposoby, aby uczynić cię bardziej harmonijną całością.

Ludzie którzy mnie otaczają, nie są moimi wyznawcami, nie jestem niczyim przywódcą. Przywódca to odpowiednie słowo w polityce, gdzie największy idiota przewodzi mniejszym idiotom. Nie potrzebuję żadnych wyznawców i podkreślam, że nie powinieneś wpadać w pułapkę bycia wyznawcą, gdyż wtedy nigdy nie będziesz autentycznie sobą, nie będziesz zdolny do samodzielnego rozwoju. Musisz zrozumieć, że każda jednostka jest tak niepowtarzalna, że jeśli zaczniesz kogoś wyznawać, wtedy automatycznie zaczniesz go naśladować. Wtedy stracisz swoją tożsamość. Wtedy nie będziesz już sobą, lecz kimś innym. Wtedy staniesz się sztuczny, zakłamany, rozdwojony.

Nie jestem zbawicielem, nie mogę uwolnić cię z kajdan, którymi się spętałeś. Możesz to zrobić tylko ty sam. Ale ty kochasz swoje kajdany i chcesz, abym cię z nich wyzwolił – to absurd. Jeśli ja mogę widzieć – ty też możesz widzieć. Jeśli ja mogę odczuwać – ty też możesz odczuwać. Oczywiście będziesz widział i odczuwał w swój własny sposób. Poezja która powstanie, będzie nie moją, lecz twoją własną poezją.

Nie istnieje żadna skrzynka z nalepką „Tutaj Jest Prawda” – skrzynka, którą pewnego dnia znajdujesz, otwierasz, widzisz jej zawartość i mówisz: „Wspaniale! Znalazłem prawdę!”. Nie istnieje żadna taka skrzynka.

Nie daję ci doktryny. Nie jestem nauczycielem. Traktuj mnie jako poetę, trubadura, tancerza. To będzie bliższe prawdy.

Wiele z naszych problemów wynika z tego, że nigdy się im nie przyglądamy, nigdy nie skupiamy się nad nimi, by odkryć czym naprawdę są. Istnieje piękna przypowieść o młodym lwie, który wychowywał się wśród stada owiec. Naturalnie myślał, że sam też jest owcą. Pewnego dnia stary lew przechodząc obok stada owiec, zauważył tam młode lwiątko. Nie mógł uwierzyć własnym oczom: piękne lwiątko w samym środku stada potulnych owieczek, które wcale się go nie bały, a ono samo zachowywało się jak one. Stary lew podbiegł w kierunku młodego, który – podobnie jak wszystkie owce – zaczął uciekać. Gdy w końcu został złapany, rozbeczał się jak owca. Stary lew poprowadził go nad najbliższy staw i zmusił do spojrzenia na odbicie w wodzie… młode lwiątko ujrzało swoje własne oblicze i nagle… zaryczało jak prawdziwy lew. Stary lew nie mówił: „naśladuj mnie”, „masz tu dziesięć przykazań i stosuj się do nich”, „rób to, nie rób tamtego”. Nie robił nic takiego, po prostu pokazał młodemu jego prawdziwe oblicze, aby sam mógł rozpoznać w sobie nie owcę, lecz lwa. Nagły ryk lwa … przemiana – nie jesteś już żadnym chrześcijaninem, hinduistą, buddystą, mahometaninem – jesteś sobą.

Moja cała praca polega na tym, żeby zburzyć wszystkie kłamstwa, które cię otaczają i nie zastępować ich niczym – po prostu zostawić cię nagiego we własnej samotności. Tylko w samotności możesz znaleźć prawdę – bo to ty jesteś tą prawdą.

Człowiek nie nauczył się jeszcze, jak poznać piękno samotności. Zawsze tęskni za kimś, zawsze pragnie być z kimś – z przyjacielem, z żoną, z mężem, z dzieckiem… z kimś. Stworzył więc społeczności, kluby, partie, ideologie, kościoły. U podstaw tego tkwi potrzeba, by jakoś zapomnieć o własnej samotności. Będąc powiązanym z tak wieloma tłumami próbujesz zapomnieć o czymś, co pojawia się natychmiast po zapadnięciu ciemności – o tym, że urodziłeś się samotny, że umrzesz samotny, że cokolwiek robisz – jesteś samotny.

Samotność jest czymś esencjonalnie związanym z twoim istnieniem i nie ma sposobu, by tego uniknąć. Ludzie boją się samotności i robią wszystko by jej uniknąć. Pójdą do kina na kiepski film, obejrzą mecz piłki nożnej… czy widzieliście coś bardziej idiotycznego? Kilku idiotów przerzuca piłkę na drugą stronę boiska, kilku kolejnych idiotów odrzuca ją z powrotem… a miliony innych idiotów gapi się na to, jakby działo się coś niezmiernie ważnego. W tłumie czują się lepiej i zdrowiej, gdyż wokół jest tylu podobnych ludzi. Każdy wspiera każdego by nie czuć się szalonym.

Wystarczą trzy tygodnie całkowitej izolacji: żadnych gazet, telewizji, radia, żony, męża, dzieci. Trzy tygodnie bez religii, społeczeństwa, klubów, uniwersytetów… pojawi się lęk, dosłownie oszalejesz. Będziesz zdumiony, widząc siebie w zupełnej samotności. Zrozumiesz, że to co robiłeś przez całe swoje życie, było niczym innym, jak tylko zakrywaniem dziur i ran własnego istnienia, zakrywaniem ich pięknymi kwiatami. Ale kwiaty nie uleczą ran. Być może odkryte rany mogą się zabliźnić. Zakryte, wypełniają się coraz większą ropą. Samotność to odkrywanie samego siebie. Osamotnienie to tęsknota za innymi, dopominanie się o innych, uzależnienie od innych. Stąd, ktoś inny ma nad tobą władzę, a ty masz władzę nad kimś innym. Osamotnienie jest słabością. Samotność jest siłą.

Jesteśmy sobie obcy. Być może spotkaliśmy się i żyjemy razem, ale nasza samotność jest zawsze z nami. Przestań uciekać od siebie samego i zatapiać się w różnych rodzajach narkotyków, relacji, religii. Nie przerzucaj własnych problemów na innych. Każdy musi sam rozwiązywać własne problemy, a nie ma ich zbyt wiele wszystkie są wynikiem jednego, którego nie rozwiązałeś dotychczas. Problem ten tkwi w tym, jak wejść we własną samotność bez lęku? Moment, w którym wejdziesz we własną samotność bez lęku, będzie tak pięknym i ekstatycznym doświadczeniem, że nie istnieje nic, z czym mógłbyś to porównać.

Zaakceptuj samotność radośnie, wejdź w nią tak głęboko, jak to tylko możliwe. Im głębiej się znajdziesz, tym odleglejsze staną się wszystkie problemy. Nie ma już potrzeby potrzebować, nie ma potrzeby być potrzebnym. I chwila gdy dotkniesz samego centrum własnego istnienia będzie oznaczała, że dotarłeś do domu.

Rodzice, nauczyciele, księża… wszyscy oni pragnęli zrobić z ciebie coś zgodnego z ich własnym wyobrażeniem. Nikt nie zostawił cię samego. Nikt ci nie ufał. Ja tobie ufam. Chcę, abyś rozwijał się zgodnie z własną autentycznością i wiem, że posiadasz wystarczające zdolności, by samodzielnie odkryć życie, miłość i śmiech. Kto może wskazać ci drogę? Droga zasadniczo nie istnieje. Jesteś zawsze celem, Gdy ktoś przychodzi do mnie i pyta o drogę, wtedy myślę tak: „Oto przybył następny szaleniec”. I muszę wymyślać drogi, które nie są drogami. Nie prowadzą nigdzie, gdyż nie ma dokąd iść. Każdy już tam jest.

Wymyślam ścieżki i sposoby tylko po to, aby cię zmęczyć, wyczerpać; abyś pewnego dnia – zupełnie wyczerpany – po prostu porzucił wszelkie poszukiwania. Wyczerpany padasz na ziemię… wyczerpany wszystkimi drogami i metodami, wyczerpany samym szukaniem… i nagle ogarnia cię spokój, który wykracza poza rozumienie. I będziesz się śmiał, gdyż było to przecież zawsze dostępne, ale ty ciągle gdzieś biegłeś. Wszystkie drogi prowadzą GDZIEŚ. Prawda jest TUTAJ, żadna droga nie może doprowadzić cię do samego siebie.

Samo w sobie, życie jest czystą kartką i staje się tym, co na niej namalujesz. Możesz namalować cierpienie, możesz namalować szczęście. Człowiek jest całkowicie wolny. I to jest jego piękno i chwała. Musisz sam siebie stwarzać, wszystko zależy od ciebie. Możesz stać się Buddą, albo Adolfem Hitlerem. Możesz mordować albo medytować. Możesz stać się wspaniałym rozkwitem świadomości albo możesz zamienić się w zautomatyzowanego robota. Ale pamiętaj! Jesteś za to odpowiedzialny – ty, tylko ty, i nikt poza tobą. Życie nie jest ani cierpieniem, ani szczęściem. Życie to czysta kartka i trzeba wykazać się dużą artystyczną inwencją.

Urodziłeś się wolny, ale żyjesz w kajdanach. I zaakceptowałeś te kajdany bardzo chętnie i radośnie, gdyż są zrobione ze złota. Kajdany władzy, prestiżu, powszechnego poważania – wszystkie są pokryte pięknymi kwiatami. I pragniesz ich więcej, coraz więcej, bo myślisz, że one cię zdobią; myślisz że są celem życia i jego znaczeniem.

Problem nie tkwi w tym, jak osiągnąć wolność. Wolność jest twoją wewnętrzną naturą. Nie musisz jej osiągać. Problem tkwi w tym, jak pozbyć się kajdan: przede wszystkim musisz rozpoznać i zrozumieć, że kajdany są kajdanami, a nie ozdobą. Więzienie jest więzieniem, a nie domem. Istnieje tysiąc rodzajów kajdan. Wleczesz je za sobą z nadzieją, że jakoś dociągniesz do cmentarza. Wydaje się, że na tym świecie, ulgę i odpoczynek możesz znaleźć tylko w grobie. Gdziekolwiek indziej się znajdziesz – znowu kajdany, znowu więzienie. Nazwy się zmieniają, kształty się zmieniają… chrześcijanin staje się hinduistą, hinduista chrześcijaninem, ale to tylko zmiana więzienia – tak naprawdę nie ma żadnej przemiany, żadnej wolności. To tylko zmiana starych kajdan na nowe. Nie pytaj jak osiągnąć wolność – pytaj jak ją utraciłeś. Urodziłeś się wolny, jak zatem stałeś się niewolnikiem? Urodziłeś się jako ludzkie istnienie jak stałeś się chrześcijaninem, mahometaninem, hinduistą?

fragment książki „Budda drzemie w Zorbie”

(wyd. Fundacja Przyjaciół Osho, 1993)

tłumaczenie: Bodha

Religie

Koncepcja boga w starych religiach wynika z lęku. Ludzie wierzą w boga, bo nie potrafią ufać sobie samym. Potrzebują postaci ojca, wielkiego tatusia. Są ciągle dziecinni, potrzebują kogoś, kto dałby im odwagę i zapewnił ochronę. Po prostu boją się zostać sami. W momencie, w którym zaufasz sobie i będziesz sobą – odkryjesz, że bóg nie istnieje.

Wszystkie religie opierają się na wierze, że istnieje życie po śmierci i należy poświęcić obecne dla przyszłego. Twierdzę, że trzeba poświęcić przyszłe dla obecnego, bo to jest wszystko, co masz: tu-i-teraz.

Żyć życiem w całej jego totalności, żyć z taką pasją i intensywnością, że każdy moment staje się wiecznością – to powinno być celem religii. Nie mówię nic o niebie, o piekle, o nagrodzie i karze. Po prostu: odrzuć przeszłość – jej już nie ma. Odrzuć przyszłość – jeszcze nie nadeszła. Odrzuć te wszystkie śmiecie. Skoncentruj całą energię tu-i-teraz. Przeżyj ten moment tak intensywnie jak potrafisz, a poczujesz życie. Nie ma innego boga oprócz takiego życia.

Nie chcę, abyś odrzucił ego – jestem świadomy jak sprytne ono jest: może odgrywać odrzucenie siebie i wtedy mówisz: „spójrz, jestem nadzwyczajny, odrzuciłem ego”. I w ten sposób ego wraca tylnymi drzwiami. Staraj się zrozumieć te sztuczki ego, bądź ich świadomy, a ego samo zniknie. Gdy pojawia się światło, ciemność znika: nie ucieka, gdyż w ogóle nie istnieje – jest tylko brakiem światła. Ego to ciemność, światło to uważność.

Jestem przeciwny wszystkim religiom, gdyż żadna z nich nie jest prawdziwą religią. Gdyby były prawdziwymi religiami, istniałaby tylko jedna religia. Religijne doświadczenie jest prawdą i gdy ją odkryjesz, zrozumiesz, że ona nie jest chrześcijańska, mahometańska czy buddyjska: ona istnieje poza czasem i przestrzenią, jest niematerialna.

Powód, dla którego popieram miłość, może się wydać dziwny: prawdziwa religia zaczyna się tam, gdzie znika miłość i odkrywasz, że jesteś tak samotny, jakim byłeś zawsze i zawsze będziesz. Możesz oszukiwać swoją samotność przyjaźnią, miłością, pieniędzmi, władzą. Gdy ciągle masz nadzieję, że miłość jest wieczna – nie dojrzałeś jeszcze do religii. Tylko porażka miłości może pokazać ci, że „inni to piekło”. Tylko porażka miłości może skierować cię do wewnątrz. Przez fiasko miłości rozumiem punkt, gdzie pragniesz połączyć się z kimś innym i nagle odkrywasz uniwersalne prawo: ciała mogą się połączyć, istnienia – nie. Wtedy możesz stać się zgorzkniały i wrogi wobec miłości, ale będzie to pseudoreligia. Powinieneś być bezgranicznie radosny, że odkryłeś podstawowe prawo, że inni to niebo, a nie piekło. Nagle jesteś wdzięczny innym ludziom za to, że umożliwili ci zrozumienie faktu, iż niemożliwe jest połączenie się z innymi istnieniami i dali ci szansę zwrócenia się do wewnątrz.

Wskakując w głąb siebie, zanurzasz się w egzystencję i w tym samym momencie czujesz bezgraniczną jedność ze wszystkim. Nie jest to coś, o czym musisz myśleć. To robią pseudoreligie – mówią: „Myśl, że jesteś jednym ze wszystkim…”, „Skoncentruj umysł na…”. I zaczynasz w to wierzyć. Więc nie zaczynaj od myśli, że wszystko jest boskie lub jest bogiem. To śmiecie. Po prostu skocz w głąb siebie i nie pytaj mnie, co tam znajdziesz, bo skupisz się na mojej odpowiedzi. Skocz, a poczujesz. Skocz, a doświadczysz. Prawdziwa religia to doświadczanie prawdy.

fragment książki „Zorbo-Budda”

tłumaczenie: Bodha

Nie bądź moim wyznawcą

Moje nauczanie jest bardzo proste: żadnych dogmatów, żadnych wiar, żadnego credo, żadnej religii. Ufaj tylko temu, czego jesteś w stanie sam doświadczyć, we wszystko inne wątp.

Tak jak inne religie mają swoją podstawę w wierze, ja opieram się na wątpieniu, podobnie jak na wątpieniu opiera się nauka: wątp, zanim nie odkryjesz czegoś, co możesz uzasadnić empirycznie.

Różnica polega na tym, że nauka kieruje się na zewnątrz, ja zaś kieruję się do wewnątrz. Ten ruch do wewnątrz nazywam medytacją.

Musisz zrobić trzy kroki w kierunku do wewnątrz, czwarty krok przydarzy się samoistnie.

Pierwszy krok to obserwacja swojej aktywności: aktywności ciała – jak ono się porusza, chodzi, rąbie drewno, sięga po wodę ze studni. Pozostań świadkiem. Nie wykonuj tych czynności jak robot.

Gdy już staniesz się zdolny, by obserwować i być świadkiem aktywności swojego ciała, możesz wykonać drugi krok: zacznij obserwować swój umysł – myśli, marzenia, fantazje, wyobrażenia. Pozostań świadkiem – tak, jakbyś stał przy drodze, którą przebiegają twoje myśli. Nie jesteś ich częścią. Jesteś jedynie lustrem, odbijającym bez żadnych opinii i sądów. Gdy w lustrze pojawia się śliczna twarz, lustro nie mówi: „och, jakie wspaniałe lico”, po prostu odbija to, co pojawi się przed lustrem.

Musisz stać się czystym świadkiem, bez żadnych osądów, opinii, wartościowania: dobre czy złe. Wtedy przydarzy się dziwne doświadczenie: gdy twoje bycie świadkiem będzie coraz uważniejsze, myśli zaczną same znikać.

Proporcjonalnie: gdy jest w tobie 10 procent bycia świadkiem, jest też 90 procent myśli. Gdy jest w tobie 90 procent uważności, świadomości, wtedy jest jedynie 10 procent myśli.

Gdy jesteś w stu procentach świadkiem, wtedy jest już tylko czysta nicość, stan bez-umysłu, są to wrota do trzeciego i ostatniego kroku: obserwuj swoje emocje, nastroje. Myśli nie są tak subtelne jak emocje, odczucia, odcienie smutku, barwy radości.

Tak więc: pierwszy krok skupiony jest na ciele, drugi na umyśle, trzeci na sercu.

A gdy będziesz już umiał obserwować swoje emocje, czwarty krok przydarzy się samoistnie.

Pojawi się nagły przeskok i znajdziesz się w samym centrum swojego istnienia – tam, gdzie nie ma już niczego, czego mógłbyś być świadomy. Świadomość jest świadoma siebie samej. I jest to moment ostatecznej ekstazy, samadhi, oświecenia, czy jak to tam sobie nazwiesz. Ponad tym nie ma już nic. Gdziekolwiek się nie skierujesz, zawsze będziesz świadkiem. Bycie świadkiem jest kresem podróży – przybyłeś do domu.

Oto całe moje nauczanie. Jest naukowe – nie wymaga od ciebie wiary, wymaga eksperymentowania. Nie proszę nikogo, aby mi uwierzył. Proszę jedynie, aby sam eksperymentował i sam doświadczał.

Wiem, że przydarzy się to tobie, gdyż przydarzyło się to mnie, a jestem zwykłym ludzkim istnieniem – tak jak ty.

Nie jestem nikim nadzwyczajnym, nie jestem boskim wcieleniem. Jestem dokładnie tym samym, kim jesteś ty. Jedyna różnica polega na tym, że ty śpisz, a ja się obudziłem. Ale to tylko kwestia czasu – wcześniej czy później, ty też się obudzisz.

Nie oddawaj mi czci, nie bądź moim wyznawcą. Wystarczy, że zaczniesz eksperymentować. A wtedy ci się to przydarzy.

Nie jestem twoim zbawicielem. Jestem twoją zachętą. Nie mogę brać za ciebie odpowiedzialności, ale mogę tobą potrząsnąć i rzec: obudź się.

Co to jest medytacja?

Medytacja to stan nie-umysłu. Medytacja to stan czystej świadomości bez żadnej zawartości. Zazwyczaj świadomość jest zapełniona śmieciami, przypomina lustro okryte kurzem. Umysł to ciągły ruch – poruszają się myśli, pragnienia, wspomnienia, ambicje – nieprzerwany ruch! Dzień po dniu. Umysł funkcjonuje nawet, gdy spisz – śni. Wciąż myśli, wciąż jest w zmartwieniach i niepokojach. Przygotowuje się do następnego dnia, toczą się podziemne przygotowania.

To nie jest stan medytacji. Medytacja jest coś dokładnie odwrotnego. Gdy nie ma ruchu i myślenie ustało, nie porusza się żadna myśl, nie wzbudza się żadne pragnienie, gdy jesteś całkowicie wyciszony – to wyciszenie jest medytacja, i w tym wyciszeniu poznaje się prawdę, nigdy inaczej. Medytacja to stan nie-umysłu.

A do medytacji nie dotrzesz przez umysł, gdyż umysł sam siebie napędza. Do medytacji można dotrzeć tylko odstawiając umysł na bok, będąc spokojnym, obojętnym, nieutożsamionym z umysłem; widząc przechodzący umysł, ale nie utożsamiając się z nim, nie myśląc, ze „ja nim jestem”.

Medytacja to świadomość „ja to nie umysł”. Gdy ta świadomość zapadnie jeszcze głębiej, stopniowo zaczną pojawiać się chwile wyciszenia, czystej przestrzeni i przezroczystości, chwile, gdy nic się w tobie nie wzbudza i wszystko jest nieruchome. W tych chwilach ciszy poznasz, kim jesteś – i poznasz tajemnice tej egzystencji.

Przychodzi dzień wielkiego błogosławieństwa, gdy medytacja staje się dla ciebie stanem naturalnym.

Umysł to cos nienaturalnego – nigdy nie będzie twoim stanem naturalnym. Ale medytacja to stan naturalny – który zatraciliśmy. Jest to raj utracony, ale raj, który można odzyskać. Spojrzyj w oczy dziecka – spojrzyj, a zobaczysz ogromne wyciszenie, niewinność. Każde dziecko przychodzi w stanie medytacji, ale musi być wprowadzone w zwyczaje społeczeństwa – musi być nauczone myślenia, kalkulowania, rozumowania, argumentowania; musi być nauczone słów, języka, koncepcji, i powoli, stopniowo, traci kontakt ze swoja niewinnością. Staje się skażone, zanieczyszczone społeczeństwem. Staje się wydajną maszyną; już nie jest człowiekiem.

Jedynym, czego potrzeba, jest odzyskanie tej przestrzeni. Już jej zaznałeś, gdy wiec po raz pierwszy zaznasz medytacji, będziesz zaskoczony – pojawi się w tobie wielkie odczucie jakbyś już to znal. I to odczucie jest prawdziwe – już to znasz. Zapomniałeś. Diament zagubił się w stercie śmieci. Ale jeśli zdołasz go odkryć, znajdziesz go – ten diament znów jest twój.

Tak naprawdę nie można go utracić, można go tylko zapomnieć. Rodzimy się jako ludzie medytujący, ale potem uczymy się nawyków umysłu. Ale nasza prawdziwa natura pozostaje ukryta gdzieś w głębi, niczym podziemny strumień. Któregoś dnia – wystarczy nieco kopania – stwierdzisz, ze to źródło wciąż bije, źródło świeżych wód. A znalezienie go jest największą radością w życiu.

Medytacja to nie koncentracja

Medytacja to nie koncentracja. W koncentracji jest jaźń, która się koncentruje, i jest przedmiot koncentracji. Jest dualizm. W medytacji nie ma nikogo wewnątrz i nie ma niczego na zewnątrz. To nie jest koncentracja. Nie ma podziału na wnętrze i zewnętrze. Wnętrze płynie w zewnętrzu, zewnętrze płynie we wnętrzu. Przestaje istnieć rozdział, granica, kres. Wnętrze jest na zewnątrz, zewnętrze jest wewnątrz; jest to świadomość nie-dualistyczna.

Koncentracja jest świadomością dualistyczna. Dlatego koncentracja powoduje zmęczenie, dlatego gdy się koncentrujesz, czujesz się wyczerpany. A nie możesz koncentrować się przez 24 godziny, musisz skorzystać z wakacji, odpocząć. Koncentracja nie może stać się twoja natura. Medytacja nie męczy, medytacja nie wyczerpuje. Medytacja może stać się czymś na całą dobę – dzień w dzień, rok w rok. Może stać się wiecznością. Sama w sobie jest odprężeniem.

Pierwsza rzeczą jest poznanie medytacji. Wszystko inne jest wtórne. Nie mogę ci powiedzieć, ze powinieneś medytować, mogę ci tylko wyjaśnić, co to jest. Jeśli mnie zrozumiesz jesteś w medytacji – nie ma w tym żadnego nakazu. Jeśli mnie nie zrozumiesz nie będziesz w medytacji.

Koncentracja to działanie, działanie woli. Medytacja to stan bez woli, stan nie-działania. To odprężenie. Po prostu zapadasz się we własne istnienie, a to istnienie jest tym samym, co bycie Wszystkim. W koncentracji umysł funkcjonuje na podstawie wniosku – cos robisz. Koncentracja wynika z przeszłości. W medytacji nie kryje się żaden wniosek. Nie robisz nic konkretnego, po prostu jesteś. Nie ma w tym przeszłości, jest to nieskażone przeszłością. Nie ma w tym przyszłości, jest to czyste od wszelkiej przyszłości, I to Lao Tzu nazywa wei-wu-wei – działaniem przez nie-działanie. Tak mówią mistrzowie zenu – siedzę w ciszy, nic nie robię, przychodzi wiosna i trawa sama rośnie. Pamiętaj: sama – niczego się nie robi. Nie wyciągasz trawy – wiosna przychodzi i trawa sama rośnie. Ten stan – gdy pozwalasz życiu płynąć własnym nurtem, gdy nie chcesz kierować, gdy w żaden sposób nie chcesz go kontrolować, gdy nie manipulujesz, gdy nie narzucasz żadnej dyscypliny – ten stan czystej niezdyscyplinowanej spontaniczności to właśnie medytacja.

Medytacja jest w teraźniejszości, czystej teraźniejszości. Medytacja jest natychmiastowością. Nie możesz medytować, w medytacji możesz być. Nie możesz być w koncentracji, możesz się koncentrować. Koncentracja to coś ludzkiego, medytacja to coś boskiego.

Fragment książki: Techniki medytacji – Osho

Kim Jestem

Wszyscy żyjemy jak tchórze. Zostaliśmy wychowani, by żyć jak tchórze. Zostaliśmy uwarunkowani, by żyć jak tchórze. Nauczono nas, że trzeba najpierw pomyśleć o bezpieczeństwie, zabezpieczeniu, a dopiero potem postawić pierwszy krok. Ostateczny rezultat jest taki, że nigdy nie stawiamy nawet pierwszego kroku, nigdy nie przeżywamy przygód – a największą przygodą jesteśmy my sami.

Podróż na księżyc nie jest niebezpieczna; wspinanie się na Mount Everest nie jest niebezpieczne. Niebezpieczne jest kierowanie się do wewnątrz.

To właśnie tam Nieznane jest nie tylko nieznane, ale staje się niepoznawalne… a przed tym, co niepoznawalne umysł po prostu czuje ogromny lęk. Potrafi zajmować się wiedzą – z tym, co znane, radzi sobie świetnie. Potrafi poradzić sobie nawet z tym, co nieznane, gdyż to, co nieznane, w każdej chwili może zostać zamienione w znane. Ale gdy przychodzi do zajęcia się czymś, co niepoznawalne, umysł kompletnie nie wie, co robić. I wtedy nie potrafi posunąć się do przodu nawet o jeden centymetr, mówi: „nie”.

Umysł najbardziej lubi zajmować się tym, co znane. Jeśli będziesz nalegał i zmusisz go do zajęcia się nieznanym, uczyni to. Ale w przypadku tego, co niepoznawalne, umysł stwierdza: nie… i tu właśnie potrzebna jest odwaga. A tylko wtedy, gdy poznamy to, co niepoznawalne – poznamy samych siebie, gdyż nasze istnienie jest zbudowane z czegoś niepoznawalnego – z samego boga.

Przedstawię teraz buddyjską medytację – metodę penetracji tego, co niepoznawalne.

Każdego dnia zamykaj drzwi, wyłączaj telefon, powiedz domownikom, że przez godzinę nie będzie cię na tym świecie, choćby dom się palił. Weź prysznic, załóż lekkie ubranie, a jeśli jest ciepło – pozostań bez ubrania i usiądź.

Możesz skrzyżować nogi, a jeśli sprawi ci to trudność, usiądź na krześle. Najważniejsze jest, abyś czuł się wygodnie i mógł pozostawać w tej samej pozycji co najmniej przez najbliższą godzinę. Zamknij oczy, odpręż ciało i zacznij odcinać swoje relacje z innymi ludźmi.

Pomyśl: Jeśli nie jestem synem swojego ojca – kim jestem? I odetnij to, odetnij tę relację. Relacja bycia synem twojego ojca jest jedynie częścią twojej tożsamości – odetnij ją.

Pomyśl: Jeśli nie jestem mężem swojej żony – kim jestem?

I odetnij to.

Jeśli nie jestem ojcem swoich dzieci – kim jestem?

I odetnij to.

Jeśli nie jestem znajomym swoich przyjaciół – kim jestem?

I odetnij to.

Jeśli nie jestem obywatelem kraju o nazwie Polska – kim jestem?

I odetnij to.

Zacznij odcinać wszystko, co znajdziesz – wszelkie rodzaje powiązań i relacji. Należysz do jakiegoś kościoła, do jakiegoś kraju, do jakiegoś klubu, do czegoś innego, jesteś profesorem, jesteś terapeutą, jesteś tym, jesteś tamtym… odcinaj to.

Przez dwadzieścia minut bardzo usilnie staraj się odciąć wszelkie relacje, i gdy już zostaniesz pozostawiony w Nieznanym, wtedy zapytaj: KIM JESTEM?

Teraz żadna odpowiedź nie będzie miała sensu – że jesteś ojcem, synem, mężem, profesorem… kimkolwiek. Odciąłeś wszystkie relacje… skończyłeś z nimi! Nie ma do nich powrotu.

Wraz z tymi relacjami znika twoja tak zwana tożsamość, czyli sposób, w jaki określasz siebie; sposób, w jaki stałeś się tym czy tamtym. Gdy zostaje zniszczone wszystko to, co o sobie wiesz; gdy zostaje zniszczone to, co znane, wtedy nagle odnajdujesz się w środku oceanu Nieznanego.

Ale twój umysł zacznie znowu próbować zamienić ten Nieznany Ocean w znane bajorko.

Od znanego, przeniosłeś się w Nieznane. Teraz umysł zaczyna mówić: Tak, nie jesteś tym, nie jesteś tamtym – jesteś duszą, jesteś świadomością.

Ale to ciągle są pułapki umysłu. Zapomnij o nich także! Odrzuć je!

Nie wiesz. Budda mówi, że jesteś świadomością, ale kto wie? Może Budda oszukuje? Na tych wszystkich buddach nie można polegać.

Ktoś ci powiedział, że jesteś duszą a nie ciałem. Ale to nie twoja własna wiedza – i nie jest nic warta. Ktoś ci powiedział, że jesteś nieśmiertelną duszą i gdy umrzesz, pójdziesz do nieba, do boga… ale wszystko to są głupoty – głupoty opowiedziane ci przez innych. Może tak jest rzeczywiście, może tak nie jest – nie możesz być tego pewnym. A jeśli nie możesz być tego pewnym – musi to być odrzucone.

Poszukujemy czegoś, co jest niepodważalne. Poszukujemy czegoś, co jest podstawowe, co jest esencjonalne, co nie może być odrzucone.

Więc na początku zaprzecz temu, co znane, potem zaś zaprzecz temu, co nieznane. I zacznij wchodzić w tę pustkę.

Przez pierwsze kilka dni będziesz czuł lęk. Będzie to doświadczenie porównywalne ze śmiercią – w Zen nazywa się to “Wielką Śmiercią”. Ale po kilku dniach, jeśli będziesz odważny i wejdziesz w to… po trzech, czterech tygodniach, pewnego dnia To się pojawi. Nagle wszystko zniknie i ciebie już nie będzie. Nie będziesz już tą samą osobą – pojawi się nowa Postać.

Nie można tego opisać – trzeba to przeżyć. Tylko doświadczenie jest tego dowodem; tylko poprzez doświadczenie możesz to poznać – nie ma innego sposobu. Więc wytrwaj.

Nawet jeśli to uczucie niepoznawalnego pojawi się na kilka sekund – wystarczy. Wystarczy nawet wtedy, jeśli w ciągu godziny choć na jedną chwilę wejdziesz w ten świat nicości, bezciałowości, bezjaźniowości… ludzie Zen nazywają to anatta – “nie-ego”. To czysta pustka, bez granic – kropla rozpłynęła się w oceanie.

Czasem będzie to trudne na początku – zaczniesz się pocić i twoje serce będzie szybko bić, poczujesz się źle, niespokojnie. Nie martw się – w ciągu trzech tygodni wszystko się uspokoi, a gdy tak się stanie, wtedy wszystko zacznie płynąć łagodnie i coś w środku ciebie zacznie rozkwitać.

Będzie potrzebna odwaga. Odwaga to wszystko, czego potrzebujesz.

Jeśli zapytasz mnie o definicję osoby religijnej, nie powiem, że powinna być cnotliwa… niekoniecznie. Ale musi być odważna, koniecznie.

Odwaga to największa i podstawowa cnota – wszelkie inne idą za nią – są jej cieniem i wynikiem.