Archiwa kategorii: Rozszyfrowując umysł – zbiór artykułów

Tworzenie własnej rzeczywistości

Jak to się dzieje, że przytrafia nam się to, co się nam przytrafia? Co decyduje, że pewne nasze przedsięwzięcia zakończą się sukcesem, a inne nie? Dlaczego niektóre nasze związki się rozpadają, a inne nie? I dlaczego nieszczęścia chodzą parami?

 

Zazwyczaj dzieję się tak dlatego, że staramy się udowodnić światu, iż nasze myśli o świecie są prawdziwe, a nasze pojęcie o nim jest słuszne. Wpojono nam albo na podstawie własnych doświadczeń ustaliliśmy co w naszej rzeczywistości jest prawdą, a co nią nie jest, co jest realne, a co jest nierealne, co ma szanse się wydarzyć, a co takiej szansy nie ma. Od czasu do czasu potrzebujemy zapewnienia, że to, w co wierzymy, jest prawdą i wtedy sami musimy to sobie udowodnić. Zupełnie nieświadomie, nie zdając sobie z tego sprawy tak kierujemy naszymi poczynaniami, aby wyszło na to, że jednak świat jest taki, za jaki go mamy.

 

Weźmy dla przykładu pracę. Okolica, w której mieszkam, zaczęła słynąć z tego, że ciężko tu dostać pracę. Uwierzyłam w to, wobec czego nadszedł czas, by sobie to udowodnić. Gdy szukałam pracy na stronach internetowych, „przypadkiem” wpisywałam nazwę stanowiska z błędem, wobec czego nie wyskakiwały mi żadne ogłoszenia. Zajęło mi miesiąc odkrycie tej literówki. Ktoś pomyśli: „Miesiąc??? Czy ta kobieta jest idiotką?” Nie, nie jestem idiotką, mam natomiast silną potrzebę udowodnienia sobie tego, w co wierzę – w tym przypadku, że znalezienie pracy w moim zawodzie jest praktycznie niemożliwe.

 

Gdy już zaczęłam wysyłać swoje CV do różnych firm i instytucji, zaczęły się dziać inne „przypadkowe” zdarzenia. Do mojego CV „przypadkiem” wkradł się błąd w numerze telefonu, pod którym należy się ze mną kontaktować. Więc na setki wysłanych CV nikt do mnie nie oddzwonił. Gdy już poprawiłam ten błąd, to zaczęły się spotkania z przyszłymi pracodawcami. Na jedną rozmowę kwalifikacyjną starałam się ubrać szczególnie elegancko. Przez „przypadek” sięgając po eleganckie spodnie, wyciągnęłam z szafy dżinsy. Nie zauważyłam pomyłki i tak właśnie w dżinsach i eleganckiej marynarce wyszłam w domu. Jak wielkie było moje zdziwienie, gdy na tej rozmowie powiedziano mi, że praca, o którą przyszłam się starać, wymaga profesjonalizmu, którego na pewno nie ma w moim stroju. Na innej rozmowie paplałam jak trzpiotka o rzeczach nieistotnych i nie na temat. Miałam wtedy świadomość, że ta rozmowa nie przebiega w sposób, w jaki przebiegać powinna, ale… nie mogłam się powstrzymać… „przypadkiem” zapewne. Dzięki tym i kilku innym zdarzeniom uzyskałam to, co chciałam – potwierdziłam moje przekonanie, że ciężko jest dostać pracę. Dzięki moim własnym działaniom uzyskałam niepodważalne na to dowody: gdy wysłałam setki CV to i tak nikt na nie nie odpowiedział, a gdy już uda mi się umówić na rozmowę kwalifikacyjną, to i tak nikt mnie nie chce zatrudnić. To, jak bardzo fałszywe jest to przekonanie i jak sama doprowadziłam do tego, by sobie je udowodnić, zrozumiałam dopiero po długim czasie.

 

W tym momencie nie chcę się wypowiadać na temat, czy prace, o które się starałam, były dla mnie najlepszym rozwiązaniem, czy były tym, czego na prawdę chcę. Chcę tylko pokazać, że to nie był „los” ani „fatum” ani nawet „pech” – to byłam po prostu ja. To ja zasabotowałam samą siebie. To moje działania spowodowały, że otrzymałam to, co otrzymałam. Nic nie było mi odgórnie dane – na wszystko sama zapracowałam. Teraz z perspektywy czasu zaśmiewam się z tego i mam świadomość tego, że te przygody nadają się na scenariusz dobrej komedii. Ale wtedy… wtedy to był okrutny świat, w którym ciężko znaleźć pracę.

 

Dużo łatwiej jest nam zobaczyć samosabotujące działania u innych. Jest nam już zupełnie łatwo, gdy ci inni udowadniają sobie prawdy, w które my nie wierzymy, które są dla nas oczywistymi ograniczeniami. Ale ilu z naszych własnych ograniczeń nie potrafimy dostrzec? Ile z naszych własnych nieuświadomionych, ale destrukcyjnych działań nazywamy „przypadkiem”?

 

Jedna z moich znajomych miała głęboko zakorzenione przekonanie, że coś jest z nią nie tak i że właśnie z tego powodu nie może sobie znaleźć partnera. O jej sabotowaniu siebie przekonałam się, gdy tylko zobaczyłam, w co się ubrała podczas przypadkowego spotkania na dyskotece. Oczywiście, że gust jest rzeczą względną – ale też właśnie gust jest tym, co ma wpływ na to, jak prezentujemy się na zewnątrz. Czy mamy taki, a nie inny gust „przypadkiem”, czy może specyficznego gustu używamy, żeby sobie coś udowodnić. Gust jest rzeczą zmienną – co więc go kształtuje? Moim zdaniem gust kształtuje nasza potrzeba, by coś sobie udowodnić. Gdy nakładamy seksowne ubrania, mamy świadomość, że płeć przeciwna będzie się za nami oglądać. Gdy nakładamy worek po ziemniakach, też możemy oczekiwać konkretnej reakcji. Gdy ubieramy się w seksowne ciuszki, a jednak otoczenie zdaje się tego nie dostrzegać, to może wcale seksownie się nie ubraliśmy. A to, co nam się wydaje seksowne, wcale takim nie jest. Może wydawało nam się seksowne po to, by uzyskać jakiś efekt. Za ową koleżanką oglądali się wszyscy z dość wymownym wyrazem twarzy zatytułowanym „dziwaczka”. Po tylu spojrzeniach bardzo łatwo jest upewnić się, że „coś jest ze mną nie tak” i jako dowód podać, że: „gdziekolwiek pójdę, ludzie patrzą na mnie, jak bym była dziwna”. Nawet i ja potwierdzam, że gdziekolwiek poszła, ludzie tak o niej myśleli, nawet ja tak myślałam o jej stroju. Takie błędne koło. Ale czy nie można było tego zmienić wkładając inne ubrania? Gdy w końcu jakiś mężczyzna zaczynał rozmowę z tą koleżanką, ona tak bardzo się starała wywrzeć pozytywne wrażenie, pokazać się jako osoba inteligentna, że najczęściej stawała się „inteligentnie uszczypliwa” i ironiczna, co w konsekwencji odstraszało już coraz mniej zainteresowanego mężczyznę. Ostatecznie koleżanka otrzymywała upragnione odrzucenie i potwierdzenie, że coś jest z nią nie tak.

 

Inna z moich znajomych ma odwieczny problem z dotrzymaniem terminów zleceń, a także z tym, że jak się zaczyna walić, to wszystko na raz. Jako powód podaje zazwyczaj niewystarczające umiejętności, a także nierealność terminów i problemy osobiste. A jak wygląda jej rzeczywistość? Im bliżej końcowego terminu, tym więcej rozpraszających czynników sobie wynajduje. Czasami wybiera pójście na imprezę zamiast pracy. Wraca późno, kładzie się spać na godzinkę, wstaje nieprzytomna i siedzi nad projektem przez kilka godzin dziwiąc się, dlaczego praca jej nie idzie. Gdy praca jej nie wychodzi, gdy sypią się groźby ze strony pracodawcy, czuję się sfrustrowana i potrzebuje wsparcia ze strony swojego partnera. Zupełnie bez humoru, w destrukcyjnym nastroju, zaczepia więc partnera, w jej opinii szukając wsparcia – z perspektywy szukając zaczepki. Efektem tego koleżanka jest jeszcze bardziej sfrustrowana i zupełnie rozproszona problemem z partnerem i właśnie wtedy przypomina sobie, że musi popracować. Zasiada więc do pracy, ta praca „przypadkiem” jej nie wychodzi. A ponieważ wyznaje zasadę, że związek jest ważniejszy niż pieniądze, powraca do partnera starając się ratować związek. Po czym tak zmęczona, sfrustrowana, załamana, niezrozumiana przypomina sobie że miała gdzieś jechać, zasiada więc za kierownicą samochodu i przypadkiem wjeżdża na stojący na środku drogi pustak, który z łatwością by ominęła, gdyby była mniej zmęczona i bardziej skupiona na prowadzeniu samochodu. Końcowym efektem jest zerwanie zlecenia – i w konsekwencji kłopoty finansowe, zakończony związek – i depresja, a także auto do naprawy. I czy to „los” ją tak doświadczył? Czy może jednak wszystko, co jej się przytrafiło, było konsekwencją podjętych przez nią decyzji? Dodam tylko, że te „przypadkowe” wydarzenia udowodniły jej wszystkie opinie o świecie, pracy, pieniądzach i mężczyznach, które potrzebowała sobie udowodnić.

 

Często, gdy zauważamy nasze ograniczenia i ograniczające myśli o świecie, staramy się je zmienić i zastąpić innymi, mniej limitującymi opiniami. Czasem bywa tak, że gdy już prawie zaczynamy wierzyć w te nowe opinie, przytrafia się nam coś, co bardzo dobitnie potwierdza te stare myśli. To nie przydarza się nam – lub nie dostarczamy sobie tego – po to, by się zdołować, zamknąć w sobie i ostatecznie uwierzyć, że świat jest okrutny. To przydarza się nam po to, by nas wzmocnić, by dodać nam motywacji i siły, by się temu nie dać. Najważniejszą rzeczą jest zrozumieć, że nie jesteśmy karani ani doświadczani przez okrutny wszechświat. Większość z naszych teraźniejszych zdarzeń sami sobie wykreowaliśmy. Do teraźniejszości doprowadziły nas nasze przeszłe decyzje i potrzeby. Dziś podejmujemy decyzje, które kształtują naszą przyszłość. Nie jesteśmy idiotami i nie podejmujemy świadomie i z intencją tych sabotujących decyzji. Krok po kroczku, decyzja po decyzji dodajemy do puli decyzji te, które mają nas doprowadzić tam, gdzie wskazują nasze przekonania, gdzie tkwi nasze przekonanie.

 

Co sobie ostatnio udowodniłeś? W czym się upewniłeś? Co pokazuje ci świat? Czy potrafisz dostrzec, jak sam ten świat kształtujesz? Czy dostrzegasz, że inni, żyjący w tym samym świecie, oddychający tym samym powietrzem udowadniają sobie inne prawdy, często zupełnie przeciwne do Twoich? Co myślisz o świecie? O pieniądzach? Mężczyznach? Kobietach? Pracy? Co myślisz o sobie? Jakie prawdy o tobie udowadniają Ci inni? I pamiętaj, proszę, że to, jak myślą o tobie inni, jest konsekwencją tego, jak wybierasz się prezentować, jest konsekwencją twoich działań. A to, jak się prezentujesz, dyktowane jest nieuświadomioną jeszcze potrzebą, by inni udowodnili ci to, w co wierzysz o sobie. Czyli inni pokazują ci to, w co nieświadomie wierzysz na swój temat.

Pozbywanie się ograniczeń

Chyba każda znana mi osoba duchowo czy psychologicznie pomagająca innym ludziom szuka jakieś ostatecznej metody, która pozwoli na doszczętne pozbycie się jakiegoś konkretnego ograniczenia. Ja sama mam w środku przekonanie, że musi być jakaś metoda, że jest jakiś sposób, który skutecznie usunie z nas ograniczenie. Domyślam się, że tych sposobów jest wiele – zapewne tyle ile książek na ten temat, tyle ilu mistrzów duchowych. Bardzo też możliwe, że jedna metoda działa tylko na jedną osobę – na twórcę tej metody. Twórca tej metody stara się przekazać ją innym jako największy skarb – ale najczęściej okazuję się, że metoda na innych nie działa, i inni pozostają tylko z nadzieją, że pozbycie się ograniczenie jest możliwe.

 

Pamiętam jak sama chwytałam nową książkę, nowy przekaz, jakieś „niezawodne” ćwiczenie czy technikę, zasiadałam i punkt po punkcie robiłam wszystko, co autor zalecał. Po skończonym ćwiczeniu czułam ulgę i radość, że TAK, że w końcu udało mi się pozbyć tego ograniczenia. Po czym nie musiało minąć dużo czasu abym się przekonała, że wszystko wróciło do normy. Wszystko jest po staremu, wszystko jest tak jak nie chcę żeby było. Gdy tylko dowiadywałam się o nowej metodzie oczyszczania natychmiast przekazywałam ją dalej innym, aby też mogli skorzystać. Ci inni uzyskiwali podobne rezultaty do moich, czyli na początku była nadzieja, potem zastosowanie się do techniki, potem autentyczne poczucie, że wszystko się zmienia a na koniec uzmysłowienie sobie, że nic, ale to nic się nie zmieniło i życie nadzieją, że w końcu pojawi się ktoś lub coś, co pozwoli nam ostatecznie rozprawić się z ograniczeniem. Ile ja czasu poświęcałam na afirmowanie siebie, analizowanie siebie, medytacje, oczyszczania, wybaczania, listy, dekrety, kursy, rozmowy terapeutyczne – i? I właściwie wciąż jestem w punkcie wyjścia. Z tego, co obserwuję dookoła to większość znajomych też w tym punkcie jest, a co gorsze spora część z nich nawet bardziej się w tym ograniczeniu umocniła.

 

Zaprzestałam już jakichkolwiek technik uzdrawiających, oczyszczających – bo one nie działają. Jedyne co się we mnie zmienia to poziom nadziei. W ogromnej nadziei przechodzi w poczucie beznadziei po to, by zamienić się w oczekiwanie na kolejną uzdrawiającą technikę. Od dłuższego czasu jedyną rzeczą, która na mnie działa – jako metoda pozbywania się ograniczeń – jest bycie świadomą i uważną w obserwowaniu swoich myśli. Tak naprawdę my już mamy w sobie wszystko, wszystkie informacje i sposoby na to, by oczyścić siebie, czyli powrócić do siebie prawdziwych. Niestety najczęściej wydaje nam się, że czegoś jeszcze potrzebujemy, że nie mamy wystarczająco informacji i siły, dlatego udajemy się po pomoc do innych, czytamy przemyślenia innych, stosujemy metody innych.

 

A teraz całkowicie zaprzeczając sobie podam swoją metodę J

 

Co to jest ograniczenie? Ograniczenie to jest jakaś nieprawdziwa myśl na nasz temat. Ograniczenie to kłamstwo, w które wierzymy. Jeśli więc zaczynam oczyszczać to kłamstwo, to tylko daje mu siłę, bo w jakimś stopniu uznaję je za prawdę. Uznaję, się za brudną i potrzebującą oczyszczania. Zaprzestałam jakiejkolwiek pracy z ograniczeniem. Bo samo pracowanie z ograniczeniem jest dawaniem mu energii, bo potwierdza, że ograniczenie istnieje. Skoro ograniczenie jest kłamstwem na mój temat, w które wierzę – czyli wierzę, że jestem kimś kim naprawdę nie jestem. Wierzę, że jestem wszystkimi kłamstwami na swój temat i staram się sobie udowodnić, że te kłamstwa są prawdą. Na czym polega nasz rozwój? Na zrozumieniu niezrozumianego.

 

Możliwe, że wystarczy po prostu przyjrzeć się swoim myślom. Wszystko się dzieje w odpowiednim czasie. Najczęściej dzięki temu, co nas spotyka za sprawą zewnętrznego świata formułujemy jakąś myśl na nasz temat. Na przykład, gdy mijam piękną, zadbaną kobietę to myślę o sobie: O matko! Jaka ja jestem zaniedbana. I to jest ta myśl. Możliwe, że jest to myśl, która opisuje rzeczywistość, bo w którymś momencie mojego życia przestałam dbać o siebie. Ale jest to tylko myśl. Myśl, którą kiedyś przyszła mi do głowy, którą zaadoptowałam, którą poczułam kiedyś w sobie – możliwe, że kilka lat temu, gdy porównywałam się z koleżanką i chciałam być taka jak ona. Zaadoptowałam tą myśl, to kłamstwo tym, że mu przytaknęłam. Powiedziałam sobie kiedyś, że jestem zaniedbana. I ta myśl stała się moją rzeczywistością. To kłamstwo stało się częścią mnie. I jakkolwiek moje fizyczne zaniedbanie zdaje się je potwierdzać, to wciąż jest to tylko kłamstwo. Kim więc nie jestem? Nie jestem kobietą zaniedbaną. I w ten sposób pozbywam się kolejnego kłamstwa, kolejnej warstwy, która oddziela mnie ode mnie. Gdy zdam sobie sprawę, że NIE JESTEM kobietą zaniedbaną, że kłamstwem jest to, że jestem zaniedbana to zmieniam kurs statku, którym jestem. Ten statek płynął zgodnie z prądem pt. „Jestem zaniedbana” do portu „Faktyczne zaniedbanie”. Gdy zdejmę go z kursu statek zacznie płynąć do innego portu. Nie muszę go nakierowywać na inny port. Możliwe, że tym portem będzie „głupota”, ale w pewnym momencie fizyczne zdarzenia spowodują, że łatwiej będzie mi usłyszeć kolejną negatywną myśl na swój temat na przykład o głupocie i znowu rozumiejąc, że nie jestem osobą głupią nakieruje statek na inny kurs.

 

Gdy usłyszę w końcu w sobie tą negatywną myśl, nie staram się jej zastąpić jakąś afirmacją czy pozytywnym przeciwieństwem tej myśli. Mam wrażenie, ze jestem ubrana w ograniczenia i kiedy w końcu zdejmę z siebie te ograniczenia, to stanę przed sobą taką, jaką jestem i nie będę musiała się w nic ubierać. Nie będę musiała wmawiać sobie, że jestem zadbana, albo mądra. Po prostu będę prawdziwa.

 

Oczywiście nie byłabym sobą gdybym nie starała się przyśpieszać tego procesu rozbierania się z ograniczeń. Czasem więc wypisuję sobie negatywne myśli, które przychodzą mi do głowy. Czasem jest to cała strona ograniczeń. Mam wtedy nadzieję, że jeśli każde ograniczenie czy negatywną myśl o sobie nazwę kłamstwem, to sprawię tym, że szybciej rozbiorę się z ograniczeń. Niestety to tak nie działa. Wyobraź sobie, że masz na sobie 30 bluzek z długim rękawem i starasz się zdjąć bluzkę nr 10. Męczysz się przez 30 min, gimnastykujesz się, i gdy już prawie ci się udało dostrzegasz, że bluzka nr 10 jest nierozerwalnie połączona z bluzką nr 15.

 

Ostatnio poczułam, że marnuje swoje życie. Poczułam jak szybko płynie czas. Poczułam, że ten czas marnuję. Kim więc nie jestem? Nie jestem osobą marnującą swoje życie. Jak więc ukierunkowałam wszystkie swoje działania? Nastawiłam się na marnowanie czasu, marnowanie życia tak, aby to kłamstwo stało się moją rzeczywistością. W ciągu ostatnich dziesięciu lat myślałam o tym niejednokrotnie i za każdym razem nazywałam to kłamstwem. Jednak w moim życiu nie wiele się zmieniało. Tym razem jednak wiele rzeczy ze świata zewnętrznego zadziałało, aby mi to udowodnić lub uzmysłowić. Mam wrażenie, że moje wibracje podniosły się na tyle, że byłam gotowa by wydalić z siebie to nisko wibrujące graniczenie. I tym razem moje życie zaczęło się zmieniać. Poczułam siłę i zapał by coś z tym życiem zrobić, przyszły to mnie pomysły jak to życie wykorzystać i już podjęłam wiele decyzji zmieniających życie. Teraz mogę powiedzieć wiele o sobie – ale nie to, że marnuje życie.

 

Pokazało mi to jednak, że wszystko ma swoją kolej, że wszystko dzieje się w odpowiedniej i nieprzypadkowej kolejności. Każde ograniczenie wymaga pewnej wewnętrznej wibracji czy siły by mogło zostać permanentnie oczyszczone czy wydalone. Wyraźnie widzę jak bardzo naturalny jest ten proces. I właściwie jest, to całkiem proste, jeśli tylko zaufamy sobie, procesowi, uzbroimy się w cierpliwość i nie damy się emocjom. A właśnie… emocje.

 

Emocje są wskaźnikiem tego, ze wydarzenia świata zewnętrznego są odbiciem naszych wewnętrznych ograniczeń. Na przykład w czyimś spojrzeniu „wyczytaliśmy”, że ta osoba myśli o nas, że jesteśmy nieudacznikiem. Ubodło nas to, odczuwamy emocje – i właściwie na tym rola emocji powinna się zakończyć. A do pracy powinna wziąć się świadomość i zanotować, że poczuliśmy się nieudacznikiem i zapytać siebie czy aby na pewno jest to prawda o nas i kim w takim razie nie jesteśmy. Niestety rzadko rola emocji się tu kończy. W tym momencie zaczynamy się zanurzać w te emocje. Cali wchodzimy w te emocje np. w złość na tego kogoś, że śmiał tak o nas pomyśleć, a także w smutek powodowany tym, że faktycznie czujemy się nieudacznikiem. I zanurzamy się w to coraz bardziej. Czujemy się coraz gorzej. We własnej wyobraźni jesteśmy już największym nieudacznikiem świata, degradujemy się do roli osoby, która marnuje powietrze i przestrzeń dla innych, bo taki nieudacznik lepiej by zrobił, gdyby zniknął z powierzchni ziemi. I coraz bardziej i bardziej odbieramy sobie energie i siłę. I depresja gotowa. Za nasze złe samopoczucie obwiniamy tego okrutnego przechodnia, który się na nas krzywo spojrzał. Jesteśmy wypompowani z energii i sił. A nasza dusza już szykuje dla nas innego nieznajomego z „wrednym” spojrzeniem mając nadzieję, że tym razem prawidłowo się nim zajmiemy.

Grzech Pierworodny i Piekło Umysłu

Dziś zastanawiałam się nad pojęciem „grzechu pierworodnego”. Ci którzy mnie znają wiedzą, że nie jestem szczególnie przychylna katolicyzmowi i uważam, że wiele reguł tej religii jest krzywdzących dla człowieka. Jako psycholog wielokrotnie zajmowałam się „naprawianiem” szkód, które wyrządziły głęboko wpajane doktryny katolickie. Jednak ostatnio zastanawiałam się nad pojęciem grzechu pierworodnego, który zawsze wydawał mi się jedną z najbardziej krzywdzących myśli, jaką człowiek może wpoić drugiemu człowiekowi – a mianowicie, że człowiek rodzi się skażony, grzeszny. Moje przemyślenia dotyczące grzechu pierworodnego przeplatają się ciut z teoriami Rebirthingu.

 

Lata temu doświadczyłam na sobie Rebirthingu – w tamtym czasie dzięki Rebirthingowi właśnie zrozumiałam przyczynę większości moich stanów, myśli i ograniczeń. Dzięki Rebirthingowi połączyłam fakt, że jestem nieplanowanym dzieckiem z tym, że przez całe życie muszę sobie łokciami torować drogę, nikt na mnie nie czeka, i mam wrażenie, że muszę demonstrować swoją obecność by ludzie mnie dostrzegli i przyznali mi miejsce na tym świecie. Całe życie miałam poczucie, że urodziłam się o niewłaściwym czasie, w nie właściwym momencie, że nie ma dla mnie miejsca, że jestem niewidoczna. Potem dowiedziałam się, że nieplanowana ciąża zmusiła moją mamę do rzucenia studiów i jakkolwiek to brzmi nie logicznie to poczułam się winna za to, że pozmieniałam losy moich rodziców i bardzo możliwie, że pozmieniałam je w tym negatywnym kierunku. Całe życie towarzyszy mi strach o przyszłość, o to jak sobie poradzę, często czuję się złapana w pułapkę, przestraszona nie wiedzę wyjścia i czuję się postawiona na skraju przepaści. Te myśli powiązałam z myślami mojej mamy, które musiała odczuwać, gdy była w ciąży.

 

To co opisywałam w poprzednim akapicie, to są tylko negatywne myśli o sobie albo uczucia spowodowane tymi negatywnymi myślami. Większość z tych myśli zaszczepiłam sobie lub została mi zaszczepiona podczas dziewięciomiesięcznego okresu, gdy moja mama była ze mną w ciąży. Moi rodzice mnie nie oczekiwali, ciąża była przypadkowa.

 

Patrząc z perspektywy Duszy, Ducha i Boskiego Planu – wiem, że urodziłam się w dokładnie tej sekundzie, w jakiej to było zaplanowane. W Boskim Planie czas moich narodzin był dokładnie, zaplanowany i staranie wybrany. Moja dusza realizowała Boski Plan. To mój umysł i umysł moich rodziców nie potrafił dostrzec w tym planu – jedyne, co potrafił w tym dostrzec to przypadek, nieplanowość, pokrzyżowanie planów i problem. I to jest właśnie grzech pierworodny – sprzeniewierzenie się planom Boskim, nie uznanie tych planów za Boskie i uznanie planów ludzkiego umysłu za ważniejsze od planów Boskich. Skutkiem grzechu pierworodnego jest wygnanie z raju – czyli wiara w ograniczenia umysłu. Skoro wybrałam wiarę w plan umysłu to w konsekwencji tego musiałam uwierzyć w to, że na tym świecie nie ma dla mnie miejsca, że jestem niechciana, że jestem nic nieznaczącą przypadkową istotą.

 

Skoro wybrałam realizowanie planu umysłu, wiarę w te wszystkie negatywne myśli i ograniczenia to moje życie realizuje się tak jak na to pozwalają mi ograniczenie mojego umysłu, umysłu moich przodków a także umysłu społecznego – jestem wyznawcą tych umysłów, bo na początku mojego życia wybrałam wiarę w umysłowy plan człowieka zamiast wiarę w Boski Plan. Wiarę w umysł wybierałam przy każdych moich narodzinach, wcielenie po wcieleniu decydowałam się wierzyć we wszystko, w co wierzyli moi rodzice. Decydowałam się bać tego, czego oni się bali, decydowałam się na bycie ograniczoną na ich podobieństwo – na podobieństwo ograniczeń ich umysłu, zapominając o tym, że jestem stworzona na podobieństwo Boga.

 

Rajem jest wiara w Boski Plan. Piekłem jest słuchanie umysłu. Piekło człowiek tworzy sobie sam. Te wszystkie ograniczenia, których wyznawcą jestem są tylko myślami, są iluzją. Te iluzje tworzą moją rzeczywistość. Moja rzeczywistość jest iluzją. Jestem iluzją. Jestem tym, czym tak na Prawdę nie jestem. Jestem kłamstwem na swój temat. Czy nie brzmi to absurdalnie? Wybrałam wiarę w umysł dzięki temu uwierzyłam we wszystkie kłamstwa o świecie i w kłamstwa na swój temat. Wierząc w te kłamstwa realizowałam je i stałam się nimi. Stworzyłam swoje piekło złożone z iluzji. Stałam się kłamstwem. To jest moje piekło. To jest piekło każdego człowieka.

 

Kim wiec jestem na Prawdę? Kim jestem pierwotnie? Kim byłam zanim „sprzedałam” się umysłowi? Jestem Boską Istotą. Gdybym wybrała Boski Plan w momencie, w którym wybrałam umysł byłabym Boskim Człowiekiem. Takim Jezusem – ale nie Jezusem zbawicielem, a Jezusem Boskim Człowiekiem. Tajemnica Jezusa tkwi w tym, że odrzucił on umysł i uwierzył w Boski Plan. Prawdziwie uwierzył i poczuł się Boską Istotą, Dzieckiem Boga, Bogiem. Jezus odrzucił wszystkie iluzje na swój temat. Odrzucił wszystko to, czym na Prawdę nie jest. Pozostał pierwotnym i żył w Raju. Ktoś mógłby powiedzieć, że ten raj wcale taki piękny nie był skoro Jezus został ukrzyżowany. To jest umysłowe stwierdzenie. Raj Jezusa polega na tym, że jest on tak blisko Boga, ma zdolności Boga, jest Boskim Człowiekiem. Polega też na tym, że przekroczył granicę życia i śmierci – stał się nieśmiertelny.

 

Nie chce się bardziej wgłębiać w historię Jezusa. Wiem tylko i bardzo to czuję, że za sprawą wiary w Prawdę każdy z nas może być takim Jezusem. Człowiek Boski realizuje Boski Plan odrzucając Umysł. Umysł jest jak wąż kuszący owocem zrozumienia. Czyż nie zrozumienie charakteryzuje umysł? Czyż nie to wybieramy każdego dnia i w każdej chwili – zrozumienie? I czy nie to sprowadza nas na manowce kusząc Rajem a tak na prawdę od tego Raju wciąż nas oddala? Umysł kusi nas zrozumieniem Boskości. Umysł podpowiada, że możemy stać się Boskim człowiekiem za sprawą kolejnej techniki, medytacji, wysiłku. Umysł nas zwodzi. Jedyną rzeczą do zrobienia by na powrót stać się Boskim Człowiekiem jest uwolnić się umysłu, pozbyć się jego ograniczeń, pozbyć się kłamstw na swój temat. Rozebrać się z umysłu, z jego iluzji, rozebrać się z tego, czym się nie jest. Odrzucić to, czym się nie jest.

 

Po wielu latach wiary we własną przypadkowość, mizerność pierwszym krokiem dla mnie na drodze do mnie – Boskiego człowieka – jest dostrzeżenie swojego uczestnictwa w Boskim Planie, swojej Planowości i swojego wielkiego miejsca. Wielokrotnie słyszałam zdanie „Świat bez ciebie nie były taki sam” Starałam się w nie uwierzyć, i nawet wydawało mi się, że w to uwierzyłam. Teraz dostrzegam różnice miedzy wiarą w to zdanie, a Prawdą.

 

Partner idealny

Gdy udaje się nam po raz pierwszy zobaczyć umysł i to jak jesteśmy w niego zaplątani, a nawet to, jak cała ludzkość jest mu podporządkowana, wtedy ta obrazowa szczęka opada na podłogę. Kilka razy spotkałam się wtedy z pytaniami: Ale dlaczego ja wcześniej tego nie widziałem? Dlaczego nikt inny tego nie zauważa? Tak rzadko udaje się nam zobaczyć owładający nami umysł, bo nie zostaliśmy nauczeni interpretować informacji w sposób poprawny, a dokładniej, zostaliśmy nauczeni interpretować je tak, by dostawać upragnione przez umysł rezultaty… masło maślane…. pora na przykłady.

Dla przykładu weźmy poszukiwanie partnera. Kiedyś gdy miałam siebie za nic, chciałam żeby ktoś mnie pokochał. Nie interesowało mnie kto to miałby być, chudy, gruby, biedny, bogaty – nie zależało mi na detalach – bo po prostu chciałam, żeby ktoś mnie w końcu pokochał. Pod tym kryła się moja potrzeba by ktoś inny udowodnił mi, że jestem warta kochania, by ktoś przełamał tę moją pewność, że nie jestem warta miłości.

Potem zaczęła się moja wielka przygoda z duchowością/pseudoduchowością, poszukiwaniem siebie, i budowaniem poczucia własnej wartości. I moja wartość zaczęła rosnąć, i poczułam się warta, że mogę, i że zasługuję na miłość i zaczęłam stawiać warunki. Poczułam że jestem warta wiele, więc chciałam dla siebie także partnera, który też będzie wartościowościowym i będzie znał swoją wartość. Stworzyłam sobie listę o tym jaki powinien być mój wymarzony partner. Oto lista kilku cech mojego wymarzonego partnera i cechy partnerów kilku moich klientów

Wymarzony partner:

  • mądrzejszy ode mnie, aby mnie inspirował
  • uduchowiony aby mnie rozumiał, i aby patrzył na życie w podobny do mojego sposób
  • o podobnych zainteresowaniach, abyśmy mogli spędzać dużo czasu na rzeczach które nas wspólnie interesują
  • przystojny – aby dla mnie był atrakcyjny
  • wyższy ode mnie – bo lubię mężczyzn wyższych od siebie
    Czy ta lista nie wydaje się być piękna? Chcę dla siebie dobrych, niematerialnych cech. Powyższe cechy to właściwie recepta na doskonałego partnera i udany związek. Po bliższym przejrzeniu się dostrzegłam, w tych pożądanych przeze mnie cechach, drugie dno. I nawet nie tak wiele czasu minęło, zanim moi klienci też to dostrzegli. A więc:
  • mądrzejszy ode mnie – czy nie potrzebuję przypadkiem dowodu, że jestem warta miłości i jeśli osoba którą uważam za mądrzejszą od siebie, Którą uważam za autorytet, mnie pokocha, to będzie to dla mnie dowodem, że jestem warta miłości, że jestem normalna? 
  • uduchowiony – czy nie chodzi o to aby partner mógł dostrzec moją niezwykłą głębie duchową? Aby pojawiła się w moim życiu kolejna osoba z którą mogłabym porozmawiać na duchowe tematy, abyśmy mieli ten sam typ duchowych znajomych, abym miała czyste sumienie wobec mojego ducha, że przecież zajmuję się duchowością i na dodatek mam uduchowiony związek, więc teraz moja dusza już na pewno jest szczęśliwa. Może chodzi oto aby mój partner nie pytał się mnie brutalnie, bez znajomości tematu, dlaczego nie żyję moim życiem tylko wciąż pochłaniam nowe wieści i „duchowe” pozycje książkowe? 
  • o podobnych zainteresowaniach – czy osobie podobnej do mnie nie będzie łatwiej mnie pokochać? Zgodnie z logiką podobieństwa się przyciągają, może więc jakaś podobna do mnie istota w końcu mnie pokocha, i może ktoś w końcu zaakceptuje mnie taką jaką jestem, nie uzna za inną, za dziwną – bo przecież będzie praktycznie moim odbiciem lustrzanym. I skoro ja jednak nie jestem taka doskonała to może mój partner powinien być podobnie niedoskonały, abyśmy mogli razem zmagać się z przeciwnościami świata. I może łatwiej nam będzie we dwoje stawić czoła okrutnym ludziom. 
  • przystojny – nigdy nie przyznałabym się publicznie do tego że musi być przystojny, i że najlepiej, żeby każda kobieta widziała w nim okaz piękna – bo wtedy okazałoby się że jestem „wybrana”, że muszę być specjalna, że musi być coś we mnie skoro ten piękny mężczyzna zdecydowała się ze mną być. Skoro jestem w związku z pięknym mężczyzną, i on mnie chce, pożąda i jest ze mną, to może to jest dowód na to że ja tez jestem piękna? 
  • wyższy ode mnie – w związku z tym, że jestem bardzo wysoką kobietą ,chciałam aby mój partner był wyższy ode mnie, żebym w końcu mogła się poczuć jak normalna kobieta. Zawsze górowałam nad innymi wzrostem, czułam się niezręcznie i nie do końca czułam się kobietą będąc wyższą i często silniejszą od mężczyzn. Czy więc ten wysoki partner w końcu udowodni mi że jestem normalna, że mogę być kobieca?

Czy ktoś nauczył cię właśnie w ten sposób rozszyfrowywać to czego oczekujesz? Czy partnerzy, o których marzyłeś zjawili się tacy jakich ich oczekiwałeś? Czy jeśli mieli wszystkie cechy przez ciebie oczekiwane to czułeś się szczęśliwszy? Czy przez to że byli tacy jak sobie zamarzyłeś czułeś się pełniejszy? Czy znikał w końcu ten strach, że nie jesteś normalny? Czy w końcu czułeś się warty miłości? Czy może jednak zamieniałeś się w osobę, która za wszelką cenę nie pozwoli odejść temu ideałowi i zdecydowałeś się zrobić wszystko co w twojej mocy aby, tę osobę zatrzymać? A może jednak nie czułeś się szczęśliwy i mimo, że osoba ta miała wszystko o czym marzyłeś, to czułeś że coś jest nie tak, izolowałeś się, sabotowałeś związek aby ta osoba cię zostawiła, i byś dalej mógł się pławić w poczuciu, że coś jest z tobą nie tak?

A może twój wymarzony partner nigdy się nie pojawił? Wciąż na niego czekasz odrzucając innych kandydatów. Czy czekasz na tego idealnego partnera? Czy zdajesz sobie sprawę jak wielką odpowiedzialność kładziesz na drugim człowieku żadając żeby cię uszczęśliwił, żebyś poczuł się warty miłości, żebyś poczuł się normalny? Czy możliwe jest aby drugi człowiek nam to dał, czy raczej jest to rzecz którą musimy dać sobie sami? Czy nie dlatego tak wiele związków się kończy, bo ludzie nie otrzymują w tych związkach rzeczy których tak bardzo pragną, a które są rzeczami których druga osoba nie jest w stanie im dać?

Czy zastanawiałeś się nad innymi twoimi oczekiwaniami? Czego oczekujesz? Czego oczekujesz po swoich rodzicach? Po pracy? Co ma ci dać wymarzony samochód? Jeśli jesteś kobietą, czego oczekujesz po ciąży? Co ma ci dać dziecko? Co ma ci dać kolejna porcja jedzenia?