Mam wrażenie, że wszystkich ostatnio ogarnął trend zaglądania w swoje wnętrze, analizowania i nadużywania słowa „dusza”. Od znajomej modelki, która wyjechała na kontrakt do Indii, po managerów szukających wyzwolenia od zdyscyplinowanego trybu pracy. Czytamy Bukowskiego, Hłaskę i ekshibicjonistycznych blogerów, którzy pierwsi zadali szyku kultywowaniu rozczarowania i celebrowaniu codzienności.
Robimy to jednak fragmentarycznie, nieco od święta, żeby nie powiedzieć „zgodnie z trendem”. A trend zaczął wyrażać się w FBkowych fanpejdżach w stylu „Z uniesień pozostało mi uniesienie brwi, ze wzruszeń – wzruszenie ramion.” Kończymy dzień kieliszkiem wina i sentencją, która może nas uchronić, pozwolić coś zrozumieć, bądź po prostu wziąść oddech. Cieszy nas poczucie, że nie jesteśmy sami, choć wciąż jesteśmy samotni. Kamień z serca spada nam na myśl, że inni też cierpią. Innym też brakuje. Zupełnie jakbyśmy potrzebowali społecznego przyzwolenia na wyzwolenie w sobie odrobiny przemyśleń. Coraz częściej słychać wieczorami delikatny smooth jazz, starannie zaprojektowanie dzienniki i pamiętniki sprzedają się coraz lepiej, a w relacjach ćwiczymy się w grzecznościowych uśmiechać i uśmierzającej poprawności. Pocieszamy się wzruszającymi słowami. Błagamy o głębie. Mamy nadzieję, że skoro to, co zostało napisane przeżył ktoś, kogo możemy włożyć w ramy autorytetu, to jest już wszystko dobrze.
Przedstawiciele antropologii refleksyjnej bez dyplomów stają się naszymi guru.
Dają nam prawo, demaskują oczywiste nieoczywistości.
Czyżby przytłoczenie osiągnęło nową formę wyrazu?
Przechodzimy od selektywności, poprzez mimimalizm, aż do poczucia, że wszystko jest w nas. Czy te emocje to tylko produkcja kulturowa? A może wyzwalacz? Nieistotne jest to dla tych, którzy szukają zrozumienia, podzielenia i potwierdzenia. Znajdujemy to. Naszą religią stają się poszukiwania, analizy i odbicie lustrzane w przeżyciach innych osób. To nas teraz chroni – amulety przeżyć i samoakceptacja w postaci kilku ładnie
oprawionyh słów. Staliśmy się kultywatorami losów i nikim więcej. Ale czy chcemy być kimś więcej wieczorami? Gdy światło staje się miękkie, dywan bardziej puchaty, a ściany zbliżają się do nas coraz szybciej? Jak określić siebie pośród rozpalonej do białości współczesności (to słowa Gąbrowicza)? Może właśnie tak…
Justyna Poluta
chyba Gombrowicza
aż chciałoby się kliknąć Lubię to… chyba jednak bardziej pasowałoby podoba mi się…