Kosmos i ludzie stamtąd, wejście w strefę Wegi

Ni stąd ni zowąd przeżyłem jedną z najdziwniejszych i najwspanialszych przygód w życiu.

Właśnie wychodziłem od dentysty, co istotne nie brałem żadnych środków znieczulających, takie były wtedy czasy w państwowej służbie zdrowia.

Szedłem przez niewielki plac wśród domów i zupełnie niespodziewanie jakaś siła zmusiła mnie do podniesienia wzroku i spojrzenia w niebo. Ku memu zaskoczeniu na bezchmurnym niebie zauważyłem całkiem niewysoko srebrnie lśniący obiekt. Kształtem swym przypominał pękate cygaro. Powoli płynął w powietrzu kierując się od rynku (najludniejszej części miasta) na zachód.
Tym, co prawie natychmiast przykuło moją uwagę był fakt, że poruszał się w poziomie bardzo równym kursem po linii prostej. Nie widziałem żadnych śladów smugi kondensacyjnej ani jakiegokolwiek spalin czy śladów działania silnika. Drugą zastanawiającą rzeczą była lśniąca otoczka dobrze widoczna przy bliższym przyjrzeniu się. Wyglądała jak wielka lśniąca bańka mydlana o eliptycznym kształcie, w której owo cudo było zamknięte.
Trudno mi było ocenić wielkość pojazdu ze względu na odległość. Pomyślałem, że oto mam przed sobą prawdziwe UFO, w biały dzień, w samym środku miasta. Zaskoczony już chciałem zatrzymywać przechodzących ludzi, jednak wyraźnie odczułem, że nie powinienem tego czynić. Wyszedłem zza domów w kierunku większego placu skąd miałem lepszy widok i obserwowałem oddalający się obiekt przez mniej więcej dziesięć minut.
Wyraźnie nigdzie się nie śpieszyli. Co więcej miałem wrażenie jakby pojazd emitował silną energię spływającą ku ziemi.

W domu zaraz usiadłem do medytacji próbując połączyć się z pojazdem i jego załogą.

W wyciszeniu skupiłem się na energii pojazdu i po chwili zobaczyłem jego dowódcę, takie przynajmniej robił wrażenie. Nie chciał kontaktu i robił wszystko, aby mnie zignorować. Zapytałem kim jest i co robi, coś tam odburknął więc poprosiłem aby przekazał mnie swojemu opiekunowi czy tez odpowiedzialnemu za misję. W międzyczasie w 1/3 walcowatego kształtu dostrzegłem dwa równolegle ustawione generatory emitujące silną energię, którą tak wyraźnie odczułem wcześniej.
Po chwili ciszy pojawił się bardzo sympatyczny człowiek, uśmiechnięty i skory do rozmowy.

– Skąd jesteście?

– Z miejsca, które wy nazywacie Wega.

– Czym zajmujecie się na Ziemi??

– Działamy na terenie obszaru Europy środkowo – zachodniej. Bazę mamy w Polsce. Pracujemy nad zmianą wibracji tego terenu, zmieniają się u was warunki życia i nadchodzą nowe czasy, więc potrzebujecie świeżego spojrzenia.

– Jak rozumiem nasycacie teren miasta czymś w rodzaju nowej energii.

– Tak, można tak to ująć. Pomagamy wam.

Odpowiedzi wyłaniały się z ciszy, która zapadła wskutek medytacji, a była tak głęboka, że umysł chwilami wyłączał się zupełnie dając miejsce niezakłóconemu odbiorowi słów, myśli i wrażeń płynących od mego rozmówcy.

Rozmawiałem z nim chwilę a on odpowiadał i pokazywał obrazy, jakby zdjęcia i towarzyszące im wrażenia napływające z bardzo daleka. Obrazy baz, pojazdów, terenów, nad którymi przelatują i skutków, jakie spodziewają się wywołać
W pewnej chwili przyszło mi do głowy, aby poprosić o pokazanie jego macierzystej planety. Tu nagle zamilkł na dłuższą chwilę.

– Nie mogę takiej decyzji wydać sam, muszę zapytać Opiekuna planety czy się zgodzi.

Poczułem jakby „wyłączył się” z kontaktu ze mną i zapadła głęboka cisza. Trwała dosyć długo a ja spokojnie siedziałem w głębokiej medytacji i czekałem.

W absolutnej ciszy, która nastąpiła wyczułem gdzieś bardzo daleko jakieś poruszenie. Tak jakby ktoś zainteresował, skierował ku mnie swoje myśli i sprawdzał czy jestem właściwym człowiekiem. Za chwile nastąpiło zjawisko, które mnie zaszokowało. Pojawił się Mistrz, w obrazie przed wewnętrznym wzrokiem przyszedł jako mężczyzna, ale w odczuciu… Napłynęła fala niesłychanie serdecznej miłości, takiej ciepłej, pełnej ufności i akceptującej wszystko. Szokiem dla mnie było to, że człowiek który wcale mnie nie znał kochał i akceptował bez najmniejszych zastrzeżeń. Ten wstrząs dobrze pamiętam do dziś.

– Czy mogę.. – Zapytałem

– Tak. – Nie dał mi dokończyć.

Ale spotkanie z Nim było dopiero wstępem do tego, co miało się dopiero wydarzyć.

– Chciałbym zobaczyć jak wygląda odlot z Ziemi.

– Dobrze, to będzie dla ciebie pouczające doświadczenie. – Odpowiedział z tą swoją cudowną akceptacją. Zapadła cisza.
Wkrótce przed mym wewnętrznym wzrokiem pojawiła się polana w parku na skraju miasta. Stał na niej znajomy mi pojazd. Obok pilot ubrany w ciekawy kombinezon „cztery kwadraty”, na głowie hełm z szybą z tworzywa w cienkie paseczki. Zaskakujące, że kolana miał w innym miejscu, znacznie niżej niż ludzie na Ziemi. Sprawiały wrażenie jakby mogły zginać się w obie strony, inaczej niż nasze. Tak samo dłonie w ciemnych, miękkich rękawicach i palce poruszające się bardzo miękko w przód i tył, jakby dłuższe i mające więcej stawów.
Gestem wskazał żebym wszedł do środka. Obiekt mógł mieć na oko jakieś osiem-dziewięć metrów długości i trzy i pół do czterech wysokości. Teraz już bardzo wyraźnie widziałem otaczającą go, połyskującą, przezroczystą bańkę.

Podszedłem i przeniknąłem przez nią. Nie sposób opisać doznania, które nastąpiło. Moja świadomość zamknięta jak u każdego normalnego człowieka w obrębie głowy nagle rozszerzyła się obejmując sobą wnętrze statku i przestrzeń wokół niego. „Widziałem’ i „słyszałem” wszystko samą świadomością tak jakby była ekranem, na którym wszystko wewnątrz się dzieje a ja bez najmniejszego wysiłku znałem myśli i stan psychiczny pozostałych członków załogi. Poza nami było jeszcze dwóch ludzi, uśmiechali się do mnie bardzo życzliwie, siedzieli gdzieś w bardzo ciasnych pomieszczeniach, ale wyraźnie im to nie przeszkadzało. Wyraźnie odczuwałem, że podstawą świadomości była miłość. Wszechobecna i wszechprzenikająca miłość i akceptacja wszystkiego. Jakby nasze świadomości stopiły się tworząc jedną wspólną. Ta właśnie wspólna świadomość kierowała i napędzała ten pojazd!

Przeszedłem na przód pojazdu, za mną pilot. Usiedliśmy w ciasnej kabinie, on po mojej prawej stronie. Nad nami przezroczysta czasza, za chwilę bez żadnego wrażenia przeciążenia ujrzałem wierzchołki drzew, chmury i gwiaździste niebo. Zdążyłem jeszcze zapytać „Ile potrwa lot?” i otrzymać odpowiedź „Sześć minut” gdy przezroczysta szyba nad głowami przybrała mleczny kolor a cały pojazd jakby zanurzył się w miłej i gorącej wibracji. Nie miała tam wstępu żadna myśl. Trwało to pięć do sześciu minut. Nagle szyba znów stała się przezroczysta i z pewnej odległości dostrzegłem przed nami ogromną planetę. Była bardzo piękna, trwała majestatycznie zawieszona w pustej przestrzeni, otaczała ją gigantyczną połyskująca sfera. Zatrzymaliśmy się na chwilę, tak jakby mój przewodnik pytał o pozwolenie dalszego lotu. Najwyraźniej je otrzymał, bo zaraz niezauważalnie ruszyliśmy dalej. Prawie krzyknąłem z wrażenia, kiedy przekraczaliśmy barierę. Tym razem świadomość rozpłynęła się i objęła niewyobrażalny bezkres całej planety. To było wielkie pojednanie z Miłością, z Naturą, z Bogiem. Niewyrażalne uczucie…
Świadomość święciła swój triumf, uwolniona spod codziennych barier znajdowała swe spełnienie w unii ze wszystkim. Nie pragnęła niczego. Jak można pragnąć czegokolwiek będąc wszystkim?

Jakiś czas płynęliśmy wysoko ponad chmurami potem pojazd zanurkował w dół i po chwili zza mlecznej mgły dostrzegłem ziemię. Pośród niewyrażalnej słodyczy wszechobecnej miłości usłyszałem niezwykłą pieśń. A raczej powinienem powiedzieć, że odczułem ja całym sobą jakbym słyszał i doznawał uniesienia towarzyszącego chorałowi śpiewanemu przez zastępy anielskie. Nie były to jednak dźwięki, ale wibracje miłości jedne silniejsze inne cichsze zestrojone razem w ogromnej przestrzennej symfonii. Wsłuchałem się całym sobą w tony owej pieśni miłości, pieśni istnienia docierającej na falach wewnętrznej, słodkiej ekstazy. W miarę jak zbliżaliśmy się do powierzchni pieśń potężniała i stawała wyraźniejsza, dołączały coraz to nowe subtelniejsze tony. Wkrótce zrozumiałem co jest jej źródłem. Ta niezwykła symfonia wydobywała się z otaczającej nas przyrody. To była jej pieśń życia. Niższe i mocniejsze tony to głosy wysokich drzew, „głosy” krzewów i młodych drzew brzmiały mniej donośnie, kwiaty a nawet pojedyncze źdźbła traw dołączały swe cichutkie nuty i tak powstawała niesłychana harmonia dźwięków. Wrażenie to można porównać do orkiestry symfonicznej w olbrzymiej katedrze, gdy dźwięki rodzą się i wybrzmiewają swobodnie w wielkiej pustej przestrzeni.

Wylądowaliśmy na niewielkiej polanie i wysiadłem z pojazdu. Wszystko widziałem jakby przez mgłę, ale wewnętrznie odczuwałem bardzo żywo. Polanę okalały wysokie na jakieś cztery metry krzewy, wkoło było sporo kwiatów i różnych roślin. Czułem się nieswojo nie chcąc mimowolnie czegoś zniszczyć, nie wiedziałem, jakie skutki mogę tu wywołać, więc tylko stałem i rozglądałem się. Widziałem kwiaty podobne do ziemskich narcyzów i pamiętam jak zacząłem uważnie przyglądać się roślinom, w końcu nie każdego dnia ma się okazję zobaczyć florę z innej planety.

Bliższe przyjrzenie się kwiatom sprawiło, że dostrzegłem wyraźną różnicę, to z pewnością nie były narcyzy ani żadne znane mi ziemskie kwiaty! Gdy sobie to uświadomiłem, poczułem się przez chwilę jak w pułapce i zalała mnie nagła fala panicznego lęku najwyraźniej wywołana obcością środowiska wokół. Szybko jednak opanowałem się i przeniosłem odczuwanie na tony wszechobecnej, słodkiej miłości. Nie, stanowczo tutaj nic nie mogło mi grozić!

Uważne przyglądanie się roślinom sprawiło, że dostrzegłem coś nowego. Skupienie na roślinie czy jakimkolwiek innym obiekcie powodowało, że zaczynałem silnie odczuwać jego doznania. Wszystko wokół żyło i czuło. W ten sposób odkryłem kolejną niesamowitą rzecz. Skupiłem się na małym źródełku i po chwili napłynęły wyraźne wrażenia; ono chciało wydać z siebie jak najwięcej wody, ponieważ ktoś tam, inne rośliny czy istnienia mogły jej potrzebować. Ono starało się ze wszystkich sił, aby zrobić, co w jego mocy – dla dobra innych. Kwiaty wytwarzały pyłek i nektar po to by podzielić się nim z owadami i służyć im. Drzewa kształtowały swe liście po to by służyć cieniem komuś, kto mógł tego potrzebować, tak samo płynące po niebie chmury przenikało pragnienie oddawania siebie, transformacji w deszcz dający życie przyrodzie i ochrony innych żywych istnień przed promieniami słońca. Gdziekolwiek, na czymkolwiek skupiłem swą uwagę znajdowałem bezinteresowną troskę o innych, wolę służenia im i miłości. Tak oto odkryłem drugą cechę konstytuującą ten niezwykły świat – płynącą z miłości wolę służenia innym. Każda najmniejsza cząsteczka tego świata była przeniknięta miłością i bezinteresowną wola służenia, bez najmniejszej troski i myśli o sobie. W tym świecie nie było śladu ego.

Te planetę poznawałem przez kilka następnych dni. Wracałem do domu, siadałem do medytacji i po kilkunastu minutach przekraczałem barierę wokół pełnej miłości Wegi.
Czasem towarzyszył mi człowiek z pierwszego dnia podróży a czasem nie, czasem pojawiał się Mistrz. Dużo czasu poświęcał na tłumaczenie współzależności pomiędzy organizmami żyjącymi na planecie i temu skąd one wynikają – ze wspólnego Źródła, którym jest Miłość. Tam było to takie oczywiste!

Życie na Wedze przejawia w niezwykłym stopniu wiele boskich cech; miłości, bezinteresownej troski o innych, poświecenia, oddania i pokory rozumianej jako nieobecność ego. Bezpośrednie doświadczenie tych stanów wywarło na mnie niezatarty przez czas ślad, co innego bowiem słuchać o nich a co innego doświadczać w pełni i czerpać z tego naukę. Chcę tutaj wyrazić swą głęboką wdzięczność Mistrzowi z Wegi za poświecony czas i ofiarowaną miłość.

Moje podróże na Wegę zakończyły się równie niezwykle jak się zaczęły.

Chyba trzeciego dnia przyszła mi do głowy myśl, aby zapytać Mistrza o życie ludzkie na Wedze – czy są tu istoty podobne do nas? Mistrz odpowiedział, że owszem i zaraz może mnie do nich zabrać. Po kilku minutach obok na polanie pojawił się znany mi pojazd. To dziwne, właściwie dopiero teraz zdałem sobie sprawę z faktu, że moje pytanie mogło zabrzmieć dziwacznie, przecież widziałem już pojazdy i rozmawiałem z ludźmi stamtąd, z załogą ziemskiej bazy, w końcu chyba byli mieszkańcami Wegi?

Wsiadłem do pojazdu, uniósł się i po kilku, nie więcej jak pięciu minutach wlecieliśmy w coś przypominające gęstą mgłę. Pojazd wylądował. Bardziej wyczuwałem niż widziałem obecność co najmniej kilku ludzi. Znajdowali się za wysokim i szerokim murem, którego końce ginęły we mgle. Wyraźnie wyczuwałem rezerwę z ich strony, byli czujni, najwyraźniej mieli świadomość, że ktoś obcy pojawił się w okolicy. Zza muru płynęło kilka strumieni energii, najwyraźniej pochodzących od żywych i myślących istot. Każdy z nich znajdował się wewnątrz mniej więcej owalnej budowli, ich układ i wielkość przywodziła na myśl afrykańską wioskę z okrągłymi chatami. Po chwili zwróciłem się do tego, który promieniował najsilniej.

– Witaj.

– Kim jesteś? – Przyszło w odpowiedzi.

Pomyślałem, że skoro pytają to znaczy, że nie wiedzą, Mistrz wcześniej przejrzał mnie na wylot, widocznie nie chcą albo nie potrafią tego zrobić.

– Jestem tu gościem, przybyłem z Ziemi, żyjecie na cudownej planecie.

– Ludzie na Ziemi nie rozumieją istoty życia ani jego wartości. Niszczycie w barbarzyński sposób delikatną strukturę, jaka otacza waszą planetę.

Myśli napływały i układały się w pełne spokoju zdania. Nie chciałem zaprzeczać ani wyjaśniać że być może jestem inny.

– W jakim celu przybyłeś? – Pomimo uprzejmości cały czas wyczuwałem wyraźną rezerwę w stosunku do mnie.

– Chciałem zobaczyć jak wygląda życie poza Ziemią i jestem tym co widzę niesłychanie podbudowany.

– Rozumiemy znaczenie tej planety dla naszego istnienia i kochamy ją. Stanowimy jej część. Chcielibyśmy abyś otworzył się na nas tak abyśmy mogli zobaczyć kim jesteś.

Pytanie zastanowiło mnie, a wiec najwyraźniej nie chcieli „prześwietlać” mnie na siłę. Ja również powstrzymywałem się od gapienia się na nich nie wiedząc czy może to zostać źle odebrane. Nie chciałem posunąć się do czegoś niewłaściwego podczas tak kulturalnie rozpoczętego spotkania z istotami z innej planety.

Jednak nie wiedziałem, co zrobić, w końcu zastanowiłem się i zwróciłem z prośbą do drogiego Mistrza, aby to On im się ukazał. To miało być coś w rodzaju kawału. Mistrz wyraził zgodę i po chwili przygotowania otwarłem całą swą sferę mentalną i duchową zwracając się jednocześnie do Mistrza z prośbą, aby przybliżył się z Jego miłością.

Poczułem tylko jak przepływa gorąca, wibrująca energia taka, jaka towarzyszy zazwyczaj błogosławieństwom udzielanym przez Mistrza.
Kiedy przeniosłem z powrotem wzrok na zewnątrz ujrzałem że w moich rozmówców jakby nagły piorun strzelił. Szok mieszał się z konsternacją. Płynęły chaotyczne urywane zdania.

– Nie wiedzieliśmy kim jesteś, byłeś tak głęboko ukryty, mieliśmy tak negatywne zdanie o ziemianach…

Nagle znikła cała poprzednia rezerwa, w jej miejsce pojawiła się szczera otwartość i wyraźne przejęcie.

Po kilku dniach takich, trwających nawet do kilku godzin wizyt, Mistrz pojawił się i powiedział, że już czas się żegnać i że jeszcze kiedyś powrócę na niezwykłą Wegę. Pożegnałem się z Opiekunem Wegi i jej mieszkańcami. Tego dnia wieczorem zasiadłem do spisywania na gorąco swoich wrażeń i to jest ten opis, a przynajmniej pewne jego fragmenty.

Drogi Mistrzu czy miałbyś ochotę podsumować to doświadczenie?

Owszem. Wiele się nauczyłeś z tego króciutkiego pobytu poza Ziemią. To wielki dar już w młodym wieku zajrzeć za zasłonę, jaka oddziela planetę od mieszkańców Kosmosu. Jeszcze większym darem jest spojrzenie w głębiny samoświadomości opiekującej się żywymi istotami Wegi. Świadomości i Miłości. 

Dziękuje Ci Baba za to tak budujące doświadczenie. Doznawałem na samym sobie głębokich i przejmujących odczuć miłości, oddania i służenia innym istotom, w imię miłości i dobra.

Ta Siła stworzyła Wszechświat. 

Miłość.

Żywa i czuła Miłość. 

Chciałbym Cię prosić o to bym potrafił z Twoją pomocą uczyć się, nabywać tych wspaniałych cech i wprowadzać w życie to, co z nich wynika.

Znakomita prośba.