W zwartym idąc szyku, wdałem się w interesującą dyskusję z pewnym bardzo przejmującym, dynamicznym i młodym duchem Holendrem. Nic nie mam do Holendrów, a wprost przeciwnie – jest to kolejny reprezentant tego małego i nieco przynudnawego (za wyjątkiem Amsterdamu) kraju, który pojawił się ostatnio w moim życiu, wnosząc sporą dawkę wszelakiej maści inspiracji, które rozpinały się na skali we wszystkich kategoriach: od „zamęt” do „wow, niesamowite”. Przykładowo, pochwalę się, że nauczyłem się już dwóch słów w inszym języku – klasycznie, pierwszym było „k^&wa”, drugim „dziękuję bardzo”. Jednakże, nie o język tutaj chodzi – taka inspiracja byłaby zdecydowanie zbyt wątła i cherlawa, aby tworzyć z niej sensowny artykuł, nieprawdaż, Szanowny Czytelniku? ;)
Tak więc, siedzieliśmy sobie w trójkę – ja, ów Holender i jeszcze jeden reprezentant kraju nad Wisłą (który gra, co prawda, od dłuższego czasu w drużynie kangurów) w kajucie na pięknym, ponad 30 metrowym skunerze, rozmawiając na tematy wszelakie i w pewnym momencie rozmowa – a jakże – zjechała na sprawy religijne. Nie powinienem się dziwić, w końcu, była to niedziela, dzień Pański. Zapytany przyznałem zgodnie z prawdą że nie jestem za grosz religijny, kulturalnie przemilczając fakt duchowych poszukiwań i zainteresowań, bo końcu, z religią mają one nic wspólnego. Ośmielony tym faktem Holender bez kozery opowiedział swoje spotkanie z pewnym biskupem, któremu wypalił: „trzeba być idiotą aby wierzyć w takie bajki jak w istnienie Boga, nie ma żadnych naukowych dowodów na to, że Bóg istnieje”.
Zastanawiacie się, jak Elijah zareagował na takie stwierdzenie? W końcu, widziałem czy doświadczałem niejedną rzecz, która klasyfikuje się w kategorii „cudów” niemalże, od egzorcyzmów, poprzez kontakty ze zmarłymi, trafne proroctwa, życie przez kilka lat bez jedzenia, poprzednie wcielenia, niezwykłe uzdrowienia, itd. itp. W rzeczy samej, spodziewać się można, że biorąc pod uwagę powyższe, powinienem zdecydowanie zaoponować. Tymczasem, przyznałem mu całkowicie rację. Ano faktem jest, że nie ma najmniejszych dowodów na istnienie Boga i naukowo nie dowiedziono jego istnienia. Faktem też jest, że mimo, że widziałem rozmaite cuda, to nie mogę jednoznacznie powiedzieć, że na 100% mają one coś wspólnego z Bogiem. Faktem także jest, że naukowo nie dowiedziono jeszcze wielu innych rzeczy, np. teorii ewolucji – dlatego też, to co wyprodukował Darwin nadal nazywane jest tylko „teorią”. Co więcej, rzeczy, które domagają się naukowych dowodów, jest bowiem cała masa.
To jeszcze nic: ciekawszą jednak sprawą jest, że tak samo, jak nie ma żadnego dowodu naukowego na istnienie Boga, nie ma też ŻADNEGO naukowego dowodu na to, że Bóg nie istnieje. Musimy jasno zdawać sobie sprawę, że większość dyskusji i argumentów logicznych niezbicie „udowadniających” nieistnienie Boga, pokazuje jedynie błędy w filozofii i logice rozmaitych religii i Jego religijnych interpretacji czy koncepcji. Tymczasem religie to jedynie produkty współczesnej cywilizacji, który starał się, na miarę swoich skromnych i ograniczonych możliwości, zinterpretować pewne ponadczasowe zjawiska. Bardziej jednak niż to, religie powstawały jako systemy scentralizowanej władzy, mające na celu dominację wybranej grupy ludzi (kapłanów, biskupów, rabinów, „wtajemniczonych”, itd) nad prostym ludem i przejęcie kontroli nad nim. Aby to zrozumieć, wystarczy IQ > 110 oraz nieco czasu poświęconego na studiowanie historii Kościoła Katolickiego czy też dowolnie innej wybranej religii. W< każdej praktycznie znajdziemy gnioty, logiczne sprzeczności, politycznie ustawiane dogmaty czy wyssane z palca wierzenia – i to właśnie one, a nie Bóg, stają się celem ataków rozmaitej maści spekulantów, z których duża część nie zauważa różnicy, że religia ze swoimi interpretacjami i Bóg to dwie bardzo odrębne rzeczy.
Ponieważ jednak temat religii jest tak samo pasjonujący jak mój holenderski („k^&wa”, „dziękuję bardzo”), wrócę do tematu głównego. Jako że nie można naukowo udowodnić jego istnienia ani jego nieistnienia, to matematyczne prawdopodobieństwo istnienia Boga wynosi dokładnie 1/2, czyli 50%. Czyli, że masz 1 na dwie szanse, że Bóg istnieje. Biorąc pod uwagę takie duże statystyczne prawdopodobieństwo wygranej, trzeba być co najmniej dziwnym aby nie obstawiać jego istnienia. Co gorsza – grałeś kiedyś w Totolotka? Szansa wygrania głównej nagrody wynosi tam 1 do 13,983,816, czyli masz szansę jedną na prawie 14 milionów, że wygrasz główną nagrodę. Jeśli zatem kiedykolwiek wysłałeś kupon Totolotka z wiarą w wygraną (1 do 14 milionów) zaś jednocześnie nie wierzysz w istnienie Boga (szansa 1 do 2), to jesteś w najlepszym wypadku matematycznym kaleką, w najgorszym zaś, hmm, może to przemilczę, bo przychodzą mi same niecenzuralne słowa na myśl, a i tak już zbyt dużo poprzeklinałem w tym artykule ;)
Zostawiając to, jak zwykle, samodzielnemu przemyśleniu, matematycznie polecam wiarę w Boga (Jezu, ale nie w religie, „ku^&a”, „dziękuję bardzo”). Jeśli istnieje, to wybaczy ci te błędy w myśleniu, a jeśli nie, to i tak niewiele tracisz – mniej, niż wysłanie kuponu Totolotka. ;-)
Pozdrawiam,
Elijah
bomba! zaj..sty artykul!
:)
nabywanie wiary(przekonania)przez statystyczne prawdopodobieństwo wygranej to czysta spekulacja(fuj:) ).
Tylko 100% pewności lub 100% zaprzeczenia czyni człowieka autentycznie poszukującym.
W sprawach ducha dyskalkulii wszystkim życzę:)
Pozdr.nikt
Kalkulacje , a Bóg nie kalkulije, bo daje prawo łaski, bez względu na to czy Ty jesteś na ok…a ja, na nie ok… Temat prawie uduchowiony tyle tylko, że wiary w nim ciut ,ciut …Dodaj Panie ducha, bym na zimne dmuchał
Ładnie :), ale co z tym Holendrem? :P
Dobra, żart… Bóg nie może istnieć :/ Jest to fakt. Jednak mówię tu o Bogu -> jako o osobie. Za to Bóg istnieje na pewno. Dla jednego jest to telewizor, dla innego jest co komputer, dla jeszcze innego jedzenie, światło, ect… Ale ja też nie o tym. ;)
Bogiem możemy nazwać wszytko. Jedni nazywają albo traktują tak coś czego nie rozumieją, inni tłumaczą ją przypadkowość losową, inni zwalają na niego swoją winę (niestety, a właściwie stety, jesteśmy w 100% odpowiedzialni za siebie).
A Bóg -> może to po prostu Wszechistnienie, egzystencja, czy jakkolwiek byście to nazwali…