Archiwa tagu: psychologia

Tworzenie własnej rzeczywistości

Jak to się dzieje, że przytrafia nam się to, co się nam przytrafia? Co decyduje, że pewne nasze przedsięwzięcia zakończą się sukcesem, a inne nie? Dlaczego niektóre nasze związki się rozpadają, a inne nie? I dlaczego nieszczęścia chodzą parami?

 

Zazwyczaj dzieję się tak dlatego, że staramy się udowodnić światu, iż nasze myśli o świecie są prawdziwe, a nasze pojęcie o nim jest słuszne. Wpojono nam albo na podstawie własnych doświadczeń ustaliliśmy co w naszej rzeczywistości jest prawdą, a co nią nie jest, co jest realne, a co jest nierealne, co ma szanse się wydarzyć, a co takiej szansy nie ma. Od czasu do czasu potrzebujemy zapewnienia, że to, w co wierzymy, jest prawdą i wtedy sami musimy to sobie udowodnić. Zupełnie nieświadomie, nie zdając sobie z tego sprawy tak kierujemy naszymi poczynaniami, aby wyszło na to, że jednak świat jest taki, za jaki go mamy.

 

Weźmy dla przykładu pracę. Okolica, w której mieszkam, zaczęła słynąć z tego, że ciężko tu dostać pracę. Uwierzyłam w to, wobec czego nadszedł czas, by sobie to udowodnić. Gdy szukałam pracy na stronach internetowych, „przypadkiem” wpisywałam nazwę stanowiska z błędem, wobec czego nie wyskakiwały mi żadne ogłoszenia. Zajęło mi miesiąc odkrycie tej literówki. Ktoś pomyśli: „Miesiąc??? Czy ta kobieta jest idiotką?” Nie, nie jestem idiotką, mam natomiast silną potrzebę udowodnienia sobie tego, w co wierzę – w tym przypadku, że znalezienie pracy w moim zawodzie jest praktycznie niemożliwe.

 

Gdy już zaczęłam wysyłać swoje CV do różnych firm i instytucji, zaczęły się dziać inne „przypadkowe” zdarzenia. Do mojego CV „przypadkiem” wkradł się błąd w numerze telefonu, pod którym należy się ze mną kontaktować. Więc na setki wysłanych CV nikt do mnie nie oddzwonił. Gdy już poprawiłam ten błąd, to zaczęły się spotkania z przyszłymi pracodawcami. Na jedną rozmowę kwalifikacyjną starałam się ubrać szczególnie elegancko. Przez „przypadek” sięgając po eleganckie spodnie, wyciągnęłam z szafy dżinsy. Nie zauważyłam pomyłki i tak właśnie w dżinsach i eleganckiej marynarce wyszłam w domu. Jak wielkie było moje zdziwienie, gdy na tej rozmowie powiedziano mi, że praca, o którą przyszłam się starać, wymaga profesjonalizmu, którego na pewno nie ma w moim stroju. Na innej rozmowie paplałam jak trzpiotka o rzeczach nieistotnych i nie na temat. Miałam wtedy świadomość, że ta rozmowa nie przebiega w sposób, w jaki przebiegać powinna, ale… nie mogłam się powstrzymać… „przypadkiem” zapewne. Dzięki tym i kilku innym zdarzeniom uzyskałam to, co chciałam – potwierdziłam moje przekonanie, że ciężko jest dostać pracę. Dzięki moim własnym działaniom uzyskałam niepodważalne na to dowody: gdy wysłałam setki CV to i tak nikt na nie nie odpowiedział, a gdy już uda mi się umówić na rozmowę kwalifikacyjną, to i tak nikt mnie nie chce zatrudnić. To, jak bardzo fałszywe jest to przekonanie i jak sama doprowadziłam do tego, by sobie je udowodnić, zrozumiałam dopiero po długim czasie.

 

W tym momencie nie chcę się wypowiadać na temat, czy prace, o które się starałam, były dla mnie najlepszym rozwiązaniem, czy były tym, czego na prawdę chcę. Chcę tylko pokazać, że to nie był „los” ani „fatum” ani nawet „pech” – to byłam po prostu ja. To ja zasabotowałam samą siebie. To moje działania spowodowały, że otrzymałam to, co otrzymałam. Nic nie było mi odgórnie dane – na wszystko sama zapracowałam. Teraz z perspektywy czasu zaśmiewam się z tego i mam świadomość tego, że te przygody nadają się na scenariusz dobrej komedii. Ale wtedy… wtedy to był okrutny świat, w którym ciężko znaleźć pracę.

 

Dużo łatwiej jest nam zobaczyć samosabotujące działania u innych. Jest nam już zupełnie łatwo, gdy ci inni udowadniają sobie prawdy, w które my nie wierzymy, które są dla nas oczywistymi ograniczeniami. Ale ilu z naszych własnych ograniczeń nie potrafimy dostrzec? Ile z naszych własnych nieuświadomionych, ale destrukcyjnych działań nazywamy „przypadkiem”?

 

Jedna z moich znajomych miała głęboko zakorzenione przekonanie, że coś jest z nią nie tak i że właśnie z tego powodu nie może sobie znaleźć partnera. O jej sabotowaniu siebie przekonałam się, gdy tylko zobaczyłam, w co się ubrała podczas przypadkowego spotkania na dyskotece. Oczywiście, że gust jest rzeczą względną – ale też właśnie gust jest tym, co ma wpływ na to, jak prezentujemy się na zewnątrz. Czy mamy taki, a nie inny gust „przypadkiem”, czy może specyficznego gustu używamy, żeby sobie coś udowodnić. Gust jest rzeczą zmienną – co więc go kształtuje? Moim zdaniem gust kształtuje nasza potrzeba, by coś sobie udowodnić. Gdy nakładamy seksowne ubrania, mamy świadomość, że płeć przeciwna będzie się za nami oglądać. Gdy nakładamy worek po ziemniakach, też możemy oczekiwać konkretnej reakcji. Gdy ubieramy się w seksowne ciuszki, a jednak otoczenie zdaje się tego nie dostrzegać, to może wcale seksownie się nie ubraliśmy. A to, co nam się wydaje seksowne, wcale takim nie jest. Może wydawało nam się seksowne po to, by uzyskać jakiś efekt. Za ową koleżanką oglądali się wszyscy z dość wymownym wyrazem twarzy zatytułowanym „dziwaczka”. Po tylu spojrzeniach bardzo łatwo jest upewnić się, że „coś jest ze mną nie tak” i jako dowód podać, że: „gdziekolwiek pójdę, ludzie patrzą na mnie, jak bym była dziwna”. Nawet i ja potwierdzam, że gdziekolwiek poszła, ludzie tak o niej myśleli, nawet ja tak myślałam o jej stroju. Takie błędne koło. Ale czy nie można było tego zmienić wkładając inne ubrania? Gdy w końcu jakiś mężczyzna zaczynał rozmowę z tą koleżanką, ona tak bardzo się starała wywrzeć pozytywne wrażenie, pokazać się jako osoba inteligentna, że najczęściej stawała się „inteligentnie uszczypliwa” i ironiczna, co w konsekwencji odstraszało już coraz mniej zainteresowanego mężczyznę. Ostatecznie koleżanka otrzymywała upragnione odrzucenie i potwierdzenie, że coś jest z nią nie tak.

 

Inna z moich znajomych ma odwieczny problem z dotrzymaniem terminów zleceń, a także z tym, że jak się zaczyna walić, to wszystko na raz. Jako powód podaje zazwyczaj niewystarczające umiejętności, a także nierealność terminów i problemy osobiste. A jak wygląda jej rzeczywistość? Im bliżej końcowego terminu, tym więcej rozpraszających czynników sobie wynajduje. Czasami wybiera pójście na imprezę zamiast pracy. Wraca późno, kładzie się spać na godzinkę, wstaje nieprzytomna i siedzi nad projektem przez kilka godzin dziwiąc się, dlaczego praca jej nie idzie. Gdy praca jej nie wychodzi, gdy sypią się groźby ze strony pracodawcy, czuję się sfrustrowana i potrzebuje wsparcia ze strony swojego partnera. Zupełnie bez humoru, w destrukcyjnym nastroju, zaczepia więc partnera, w jej opinii szukając wsparcia – z perspektywy szukając zaczepki. Efektem tego koleżanka jest jeszcze bardziej sfrustrowana i zupełnie rozproszona problemem z partnerem i właśnie wtedy przypomina sobie, że musi popracować. Zasiada więc do pracy, ta praca „przypadkiem” jej nie wychodzi. A ponieważ wyznaje zasadę, że związek jest ważniejszy niż pieniądze, powraca do partnera starając się ratować związek. Po czym tak zmęczona, sfrustrowana, załamana, niezrozumiana przypomina sobie że miała gdzieś jechać, zasiada więc za kierownicą samochodu i przypadkiem wjeżdża na stojący na środku drogi pustak, który z łatwością by ominęła, gdyby była mniej zmęczona i bardziej skupiona na prowadzeniu samochodu. Końcowym efektem jest zerwanie zlecenia – i w konsekwencji kłopoty finansowe, zakończony związek – i depresja, a także auto do naprawy. I czy to „los” ją tak doświadczył? Czy może jednak wszystko, co jej się przytrafiło, było konsekwencją podjętych przez nią decyzji? Dodam tylko, że te „przypadkowe” wydarzenia udowodniły jej wszystkie opinie o świecie, pracy, pieniądzach i mężczyznach, które potrzebowała sobie udowodnić.

 

Często, gdy zauważamy nasze ograniczenia i ograniczające myśli o świecie, staramy się je zmienić i zastąpić innymi, mniej limitującymi opiniami. Czasem bywa tak, że gdy już prawie zaczynamy wierzyć w te nowe opinie, przytrafia się nam coś, co bardzo dobitnie potwierdza te stare myśli. To nie przydarza się nam – lub nie dostarczamy sobie tego – po to, by się zdołować, zamknąć w sobie i ostatecznie uwierzyć, że świat jest okrutny. To przydarza się nam po to, by nas wzmocnić, by dodać nam motywacji i siły, by się temu nie dać. Najważniejszą rzeczą jest zrozumieć, że nie jesteśmy karani ani doświadczani przez okrutny wszechświat. Większość z naszych teraźniejszych zdarzeń sami sobie wykreowaliśmy. Do teraźniejszości doprowadziły nas nasze przeszłe decyzje i potrzeby. Dziś podejmujemy decyzje, które kształtują naszą przyszłość. Nie jesteśmy idiotami i nie podejmujemy świadomie i z intencją tych sabotujących decyzji. Krok po kroczku, decyzja po decyzji dodajemy do puli decyzji te, które mają nas doprowadzić tam, gdzie wskazują nasze przekonania, gdzie tkwi nasze przekonanie.

 

Co sobie ostatnio udowodniłeś? W czym się upewniłeś? Co pokazuje ci świat? Czy potrafisz dostrzec, jak sam ten świat kształtujesz? Czy dostrzegasz, że inni, żyjący w tym samym świecie, oddychający tym samym powietrzem udowadniają sobie inne prawdy, często zupełnie przeciwne do Twoich? Co myślisz o świecie? O pieniądzach? Mężczyznach? Kobietach? Pracy? Co myślisz o sobie? Jakie prawdy o tobie udowadniają Ci inni? I pamiętaj, proszę, że to, jak myślą o tobie inni, jest konsekwencją tego, jak wybierasz się prezentować, jest konsekwencją twoich działań. A to, jak się prezentujesz, dyktowane jest nieuświadomioną jeszcze potrzebą, by inni udowodnili ci to, w co wierzysz o sobie. Czyli inni pokazują ci to, w co nieświadomie wierzysz na swój temat.

Pozbywanie się ograniczeń

Chyba każda znana mi osoba duchowo czy psychologicznie pomagająca innym ludziom szuka jakieś ostatecznej metody, która pozwoli na doszczętne pozbycie się jakiegoś konkretnego ograniczenia. Ja sama mam w środku przekonanie, że musi być jakaś metoda, że jest jakiś sposób, który skutecznie usunie z nas ograniczenie. Domyślam się, że tych sposobów jest wiele – zapewne tyle ile książek na ten temat, tyle ilu mistrzów duchowych. Bardzo też możliwe, że jedna metoda działa tylko na jedną osobę – na twórcę tej metody. Twórca tej metody stara się przekazać ją innym jako największy skarb – ale najczęściej okazuję się, że metoda na innych nie działa, i inni pozostają tylko z nadzieją, że pozbycie się ograniczenie jest możliwe.

 

Pamiętam jak sama chwytałam nową książkę, nowy przekaz, jakieś „niezawodne” ćwiczenie czy technikę, zasiadałam i punkt po punkcie robiłam wszystko, co autor zalecał. Po skończonym ćwiczeniu czułam ulgę i radość, że TAK, że w końcu udało mi się pozbyć tego ograniczenia. Po czym nie musiało minąć dużo czasu abym się przekonała, że wszystko wróciło do normy. Wszystko jest po staremu, wszystko jest tak jak nie chcę żeby było. Gdy tylko dowiadywałam się o nowej metodzie oczyszczania natychmiast przekazywałam ją dalej innym, aby też mogli skorzystać. Ci inni uzyskiwali podobne rezultaty do moich, czyli na początku była nadzieja, potem zastosowanie się do techniki, potem autentyczne poczucie, że wszystko się zmienia a na koniec uzmysłowienie sobie, że nic, ale to nic się nie zmieniło i życie nadzieją, że w końcu pojawi się ktoś lub coś, co pozwoli nam ostatecznie rozprawić się z ograniczeniem. Ile ja czasu poświęcałam na afirmowanie siebie, analizowanie siebie, medytacje, oczyszczania, wybaczania, listy, dekrety, kursy, rozmowy terapeutyczne – i? I właściwie wciąż jestem w punkcie wyjścia. Z tego, co obserwuję dookoła to większość znajomych też w tym punkcie jest, a co gorsze spora część z nich nawet bardziej się w tym ograniczeniu umocniła.

 

Zaprzestałam już jakichkolwiek technik uzdrawiających, oczyszczających – bo one nie działają. Jedyne co się we mnie zmienia to poziom nadziei. W ogromnej nadziei przechodzi w poczucie beznadziei po to, by zamienić się w oczekiwanie na kolejną uzdrawiającą technikę. Od dłuższego czasu jedyną rzeczą, która na mnie działa – jako metoda pozbywania się ograniczeń – jest bycie świadomą i uważną w obserwowaniu swoich myśli. Tak naprawdę my już mamy w sobie wszystko, wszystkie informacje i sposoby na to, by oczyścić siebie, czyli powrócić do siebie prawdziwych. Niestety najczęściej wydaje nam się, że czegoś jeszcze potrzebujemy, że nie mamy wystarczająco informacji i siły, dlatego udajemy się po pomoc do innych, czytamy przemyślenia innych, stosujemy metody innych.

 

A teraz całkowicie zaprzeczając sobie podam swoją metodę J

 

Co to jest ograniczenie? Ograniczenie to jest jakaś nieprawdziwa myśl na nasz temat. Ograniczenie to kłamstwo, w które wierzymy. Jeśli więc zaczynam oczyszczać to kłamstwo, to tylko daje mu siłę, bo w jakimś stopniu uznaję je za prawdę. Uznaję, się za brudną i potrzebującą oczyszczania. Zaprzestałam jakiejkolwiek pracy z ograniczeniem. Bo samo pracowanie z ograniczeniem jest dawaniem mu energii, bo potwierdza, że ograniczenie istnieje. Skoro ograniczenie jest kłamstwem na mój temat, w które wierzę – czyli wierzę, że jestem kimś kim naprawdę nie jestem. Wierzę, że jestem wszystkimi kłamstwami na swój temat i staram się sobie udowodnić, że te kłamstwa są prawdą. Na czym polega nasz rozwój? Na zrozumieniu niezrozumianego.

 

Możliwe, że wystarczy po prostu przyjrzeć się swoim myślom. Wszystko się dzieje w odpowiednim czasie. Najczęściej dzięki temu, co nas spotyka za sprawą zewnętrznego świata formułujemy jakąś myśl na nasz temat. Na przykład, gdy mijam piękną, zadbaną kobietę to myślę o sobie: O matko! Jaka ja jestem zaniedbana. I to jest ta myśl. Możliwe, że jest to myśl, która opisuje rzeczywistość, bo w którymś momencie mojego życia przestałam dbać o siebie. Ale jest to tylko myśl. Myśl, którą kiedyś przyszła mi do głowy, którą zaadoptowałam, którą poczułam kiedyś w sobie – możliwe, że kilka lat temu, gdy porównywałam się z koleżanką i chciałam być taka jak ona. Zaadoptowałam tą myśl, to kłamstwo tym, że mu przytaknęłam. Powiedziałam sobie kiedyś, że jestem zaniedbana. I ta myśl stała się moją rzeczywistością. To kłamstwo stało się częścią mnie. I jakkolwiek moje fizyczne zaniedbanie zdaje się je potwierdzać, to wciąż jest to tylko kłamstwo. Kim więc nie jestem? Nie jestem kobietą zaniedbaną. I w ten sposób pozbywam się kolejnego kłamstwa, kolejnej warstwy, która oddziela mnie ode mnie. Gdy zdam sobie sprawę, że NIE JESTEM kobietą zaniedbaną, że kłamstwem jest to, że jestem zaniedbana to zmieniam kurs statku, którym jestem. Ten statek płynął zgodnie z prądem pt. „Jestem zaniedbana” do portu „Faktyczne zaniedbanie”. Gdy zdejmę go z kursu statek zacznie płynąć do innego portu. Nie muszę go nakierowywać na inny port. Możliwe, że tym portem będzie „głupota”, ale w pewnym momencie fizyczne zdarzenia spowodują, że łatwiej będzie mi usłyszeć kolejną negatywną myśl na swój temat na przykład o głupocie i znowu rozumiejąc, że nie jestem osobą głupią nakieruje statek na inny kurs.

 

Gdy usłyszę w końcu w sobie tą negatywną myśl, nie staram się jej zastąpić jakąś afirmacją czy pozytywnym przeciwieństwem tej myśli. Mam wrażenie, ze jestem ubrana w ograniczenia i kiedy w końcu zdejmę z siebie te ograniczenia, to stanę przed sobą taką, jaką jestem i nie będę musiała się w nic ubierać. Nie będę musiała wmawiać sobie, że jestem zadbana, albo mądra. Po prostu będę prawdziwa.

 

Oczywiście nie byłabym sobą gdybym nie starała się przyśpieszać tego procesu rozbierania się z ograniczeń. Czasem więc wypisuję sobie negatywne myśli, które przychodzą mi do głowy. Czasem jest to cała strona ograniczeń. Mam wtedy nadzieję, że jeśli każde ograniczenie czy negatywną myśl o sobie nazwę kłamstwem, to sprawię tym, że szybciej rozbiorę się z ograniczeń. Niestety to tak nie działa. Wyobraź sobie, że masz na sobie 30 bluzek z długim rękawem i starasz się zdjąć bluzkę nr 10. Męczysz się przez 30 min, gimnastykujesz się, i gdy już prawie ci się udało dostrzegasz, że bluzka nr 10 jest nierozerwalnie połączona z bluzką nr 15.

 

Ostatnio poczułam, że marnuje swoje życie. Poczułam jak szybko płynie czas. Poczułam, że ten czas marnuję. Kim więc nie jestem? Nie jestem osobą marnującą swoje życie. Jak więc ukierunkowałam wszystkie swoje działania? Nastawiłam się na marnowanie czasu, marnowanie życia tak, aby to kłamstwo stało się moją rzeczywistością. W ciągu ostatnich dziesięciu lat myślałam o tym niejednokrotnie i za każdym razem nazywałam to kłamstwem. Jednak w moim życiu nie wiele się zmieniało. Tym razem jednak wiele rzeczy ze świata zewnętrznego zadziałało, aby mi to udowodnić lub uzmysłowić. Mam wrażenie, że moje wibracje podniosły się na tyle, że byłam gotowa by wydalić z siebie to nisko wibrujące graniczenie. I tym razem moje życie zaczęło się zmieniać. Poczułam siłę i zapał by coś z tym życiem zrobić, przyszły to mnie pomysły jak to życie wykorzystać i już podjęłam wiele decyzji zmieniających życie. Teraz mogę powiedzieć wiele o sobie – ale nie to, że marnuje życie.

 

Pokazało mi to jednak, że wszystko ma swoją kolej, że wszystko dzieje się w odpowiedniej i nieprzypadkowej kolejności. Każde ograniczenie wymaga pewnej wewnętrznej wibracji czy siły by mogło zostać permanentnie oczyszczone czy wydalone. Wyraźnie widzę jak bardzo naturalny jest ten proces. I właściwie jest, to całkiem proste, jeśli tylko zaufamy sobie, procesowi, uzbroimy się w cierpliwość i nie damy się emocjom. A właśnie… emocje.

 

Emocje są wskaźnikiem tego, ze wydarzenia świata zewnętrznego są odbiciem naszych wewnętrznych ograniczeń. Na przykład w czyimś spojrzeniu „wyczytaliśmy”, że ta osoba myśli o nas, że jesteśmy nieudacznikiem. Ubodło nas to, odczuwamy emocje – i właściwie na tym rola emocji powinna się zakończyć. A do pracy powinna wziąć się świadomość i zanotować, że poczuliśmy się nieudacznikiem i zapytać siebie czy aby na pewno jest to prawda o nas i kim w takim razie nie jesteśmy. Niestety rzadko rola emocji się tu kończy. W tym momencie zaczynamy się zanurzać w te emocje. Cali wchodzimy w te emocje np. w złość na tego kogoś, że śmiał tak o nas pomyśleć, a także w smutek powodowany tym, że faktycznie czujemy się nieudacznikiem. I zanurzamy się w to coraz bardziej. Czujemy się coraz gorzej. We własnej wyobraźni jesteśmy już największym nieudacznikiem świata, degradujemy się do roli osoby, która marnuje powietrze i przestrzeń dla innych, bo taki nieudacznik lepiej by zrobił, gdyby zniknął z powierzchni ziemi. I coraz bardziej i bardziej odbieramy sobie energie i siłę. I depresja gotowa. Za nasze złe samopoczucie obwiniamy tego okrutnego przechodnia, który się na nas krzywo spojrzał. Jesteśmy wypompowani z energii i sił. A nasza dusza już szykuje dla nas innego nieznajomego z „wrednym” spojrzeniem mając nadzieję, że tym razem prawidłowo się nim zajmiemy.

Partner idealny

Gdy udaje się nam po raz pierwszy zobaczyć umysł i to jak jesteśmy w niego zaplątani, a nawet to, jak cała ludzkość jest mu podporządkowana, wtedy ta obrazowa szczęka opada na podłogę. Kilka razy spotkałam się wtedy z pytaniami: Ale dlaczego ja wcześniej tego nie widziałem? Dlaczego nikt inny tego nie zauważa? Tak rzadko udaje się nam zobaczyć owładający nami umysł, bo nie zostaliśmy nauczeni interpretować informacji w sposób poprawny, a dokładniej, zostaliśmy nauczeni interpretować je tak, by dostawać upragnione przez umysł rezultaty… masło maślane…. pora na przykłady.

Dla przykładu weźmy poszukiwanie partnera. Kiedyś gdy miałam siebie za nic, chciałam żeby ktoś mnie pokochał. Nie interesowało mnie kto to miałby być, chudy, gruby, biedny, bogaty – nie zależało mi na detalach – bo po prostu chciałam, żeby ktoś mnie w końcu pokochał. Pod tym kryła się moja potrzeba by ktoś inny udowodnił mi, że jestem warta kochania, by ktoś przełamał tę moją pewność, że nie jestem warta miłości.

Potem zaczęła się moja wielka przygoda z duchowością/pseudoduchowością, poszukiwaniem siebie, i budowaniem poczucia własnej wartości. I moja wartość zaczęła rosnąć, i poczułam się warta, że mogę, i że zasługuję na miłość i zaczęłam stawiać warunki. Poczułam że jestem warta wiele, więc chciałam dla siebie także partnera, który też będzie wartościowościowym i będzie znał swoją wartość. Stworzyłam sobie listę o tym jaki powinien być mój wymarzony partner. Oto lista kilku cech mojego wymarzonego partnera i cechy partnerów kilku moich klientów

Wymarzony partner:

  • mądrzejszy ode mnie, aby mnie inspirował
  • uduchowiony aby mnie rozumiał, i aby patrzył na życie w podobny do mojego sposób
  • o podobnych zainteresowaniach, abyśmy mogli spędzać dużo czasu na rzeczach które nas wspólnie interesują
  • przystojny – aby dla mnie był atrakcyjny
  • wyższy ode mnie – bo lubię mężczyzn wyższych od siebie
    Czy ta lista nie wydaje się być piękna? Chcę dla siebie dobrych, niematerialnych cech. Powyższe cechy to właściwie recepta na doskonałego partnera i udany związek. Po bliższym przejrzeniu się dostrzegłam, w tych pożądanych przeze mnie cechach, drugie dno. I nawet nie tak wiele czasu minęło, zanim moi klienci też to dostrzegli. A więc:
  • mądrzejszy ode mnie – czy nie potrzebuję przypadkiem dowodu, że jestem warta miłości i jeśli osoba którą uważam za mądrzejszą od siebie, Którą uważam za autorytet, mnie pokocha, to będzie to dla mnie dowodem, że jestem warta miłości, że jestem normalna? 
  • uduchowiony – czy nie chodzi o to aby partner mógł dostrzec moją niezwykłą głębie duchową? Aby pojawiła się w moim życiu kolejna osoba z którą mogłabym porozmawiać na duchowe tematy, abyśmy mieli ten sam typ duchowych znajomych, abym miała czyste sumienie wobec mojego ducha, że przecież zajmuję się duchowością i na dodatek mam uduchowiony związek, więc teraz moja dusza już na pewno jest szczęśliwa. Może chodzi oto aby mój partner nie pytał się mnie brutalnie, bez znajomości tematu, dlaczego nie żyję moim życiem tylko wciąż pochłaniam nowe wieści i „duchowe” pozycje książkowe? 
  • o podobnych zainteresowaniach – czy osobie podobnej do mnie nie będzie łatwiej mnie pokochać? Zgodnie z logiką podobieństwa się przyciągają, może więc jakaś podobna do mnie istota w końcu mnie pokocha, i może ktoś w końcu zaakceptuje mnie taką jaką jestem, nie uzna za inną, za dziwną – bo przecież będzie praktycznie moim odbiciem lustrzanym. I skoro ja jednak nie jestem taka doskonała to może mój partner powinien być podobnie niedoskonały, abyśmy mogli razem zmagać się z przeciwnościami świata. I może łatwiej nam będzie we dwoje stawić czoła okrutnym ludziom. 
  • przystojny – nigdy nie przyznałabym się publicznie do tego że musi być przystojny, i że najlepiej, żeby każda kobieta widziała w nim okaz piękna – bo wtedy okazałoby się że jestem „wybrana”, że muszę być specjalna, że musi być coś we mnie skoro ten piękny mężczyzna zdecydowała się ze mną być. Skoro jestem w związku z pięknym mężczyzną, i on mnie chce, pożąda i jest ze mną, to może to jest dowód na to że ja tez jestem piękna? 
  • wyższy ode mnie – w związku z tym, że jestem bardzo wysoką kobietą ,chciałam aby mój partner był wyższy ode mnie, żebym w końcu mogła się poczuć jak normalna kobieta. Zawsze górowałam nad innymi wzrostem, czułam się niezręcznie i nie do końca czułam się kobietą będąc wyższą i często silniejszą od mężczyzn. Czy więc ten wysoki partner w końcu udowodni mi że jestem normalna, że mogę być kobieca?

Czy ktoś nauczył cię właśnie w ten sposób rozszyfrowywać to czego oczekujesz? Czy partnerzy, o których marzyłeś zjawili się tacy jakich ich oczekiwałeś? Czy jeśli mieli wszystkie cechy przez ciebie oczekiwane to czułeś się szczęśliwszy? Czy przez to że byli tacy jak sobie zamarzyłeś czułeś się pełniejszy? Czy znikał w końcu ten strach, że nie jesteś normalny? Czy w końcu czułeś się warty miłości? Czy może jednak zamieniałeś się w osobę, która za wszelką cenę nie pozwoli odejść temu ideałowi i zdecydowałeś się zrobić wszystko co w twojej mocy aby, tę osobę zatrzymać? A może jednak nie czułeś się szczęśliwy i mimo, że osoba ta miała wszystko o czym marzyłeś, to czułeś że coś jest nie tak, izolowałeś się, sabotowałeś związek aby ta osoba cię zostawiła, i byś dalej mógł się pławić w poczuciu, że coś jest z tobą nie tak?

A może twój wymarzony partner nigdy się nie pojawił? Wciąż na niego czekasz odrzucając innych kandydatów. Czy czekasz na tego idealnego partnera? Czy zdajesz sobie sprawę jak wielką odpowiedzialność kładziesz na drugim człowieku żadając żeby cię uszczęśliwił, żebyś poczuł się warty miłości, żebyś poczuł się normalny? Czy możliwe jest aby drugi człowiek nam to dał, czy raczej jest to rzecz którą musimy dać sobie sami? Czy nie dlatego tak wiele związków się kończy, bo ludzie nie otrzymują w tych związkach rzeczy których tak bardzo pragną, a które są rzeczami których druga osoba nie jest w stanie im dać?

Czy zastanawiałeś się nad innymi twoimi oczekiwaniami? Czego oczekujesz? Czego oczekujesz po swoich rodzicach? Po pracy? Co ma ci dać wymarzony samochód? Jeśli jesteś kobietą, czego oczekujesz po ciąży? Co ma ci dać dziecko? Co ma ci dać kolejna porcja jedzenia?

5.8 Iluzja umysłu, a motywacja

Iluzje umysłu warto dobrze pojąć. Jeśli stwierdzisz nagle, że wszystko jest iluzją i nie ma znaczenia, może Cię ogarnąć apatia i niechęć do życia -bo po co żyć, skoro nic nie ma znaczenia? Takie pytania pojawiają się często u ludzi, którzy próbują pojąć iluzję ze swojego aktualnego poziomu percepcji. Wychodzi czasem z tego pomieszanie i niezrozumienie. Aby pojąć to właściwie, warto zmienić swój punkt widzenia. Spojrzeć na to z innej, nieuwarunkowanej perspektywy.

Wiele systemów rozwoju duchowego dąży do pozbycia się ego. Pozbyć się ego? Pozbyć się wszelkich doskonałych systemów obrony, działania i analiz? Pozbyć się znanego i bezpiecznego systemu życia? I tak bez tego wszystkiego rzucić się w nieznany świat? To wydaje się w sumie niepotrzebne. Tak jest i już. Po co to zmieniać? Przecież ego zakłada też pozytywne strony: wysoka samoocena, przebojowość, kreatywność, potrafi doprowadzić nas do szczęścia (przynajmniej tak się wydaje). To wszystko prawda, jednak te rzeczy są tylko wyobrażeniami. Są namiastką prawdziwej kreatywności, która istnieje dopiero w ciszy umysłu. Są odbiciem szczęśliwości, która jest naturalna na poziomie braku dualizmu.

Motywacja do działania często pochodzi z niewłaściwych źródeł. Ego motywuje się posługując się lękiem. Boi się, dlatego stara się działać, by zapobiec strasznym rzeczom w przyszłości. Boi się porażki, cierpienia, ośmieszenia, straty, a przede wszystkim śmierci. Człowiek nie chce cierpieć, dlatego stara się zmienić swoją przyszłość. Używa do tego swojego uwarunkowanego umysłu.

Czasem umysł motywuje wyobrażeniem szczęścia w przyszłości. Z wyniku analizy doszedł do wniosku, że jeśli popracuje w odpowiedni sposób, to prawdopodobnie osiągnie szczęście. Człowiek działa motywując się marzeniami i pragnieniami. Nie jest to nic złego, jednak jeśli szczęście jest w przyszłości, to nie ma go w teraźniejszości. Tu tkwi cały problem.

Wiele osób rozwijających się duchowo, rozwija tylko swoje ego. Dążą oni do szczęścia (oświecenia) w przyszłości. Pozbywają się negatywnych stron swojego „ja” zastępując je często pozytywnymi wyobrażeniami. To budowanie ego, tyle że z innych jakościowo myśli. Nadal jest pojęcie „Ja” i „moje”. Nadal jest dualizm rzeczywistości. Przy takim rozwoju motywacją staje się nadzieja na lepszą przyszłość. Nie jest to złe, ponieważ gdyby nie było nadziei, nie było by sensu nic robić. Co prawda nadzieja i oczekiwanie na szczęście w przyszłości -to nadal iluzja. Ego nadal przysłania prawdziwą boską rzeczywistość „tu i teraz”. To dlatego, że człowiek utożsamia się ze swoim umysłem. Tu tkwi cała tajemnica.

Jeśli jednak jeszcze nie nastąpiło totalne porzucenie ego, wtedy zmiana iluzji na korzystniejsze okazuje się bardzo trafną drogą. Można powiedzieć, że zmiana wyobrażeń jest skutecznym sposobem na rozwój ludzi zbyt mocno siedzących w świecie cierpienia. Kiedy nie ma wyjścia, nie ma możliwości zobaczenia swego ego i wyjścia ponad nie, wtedy jedyną drogą okazuje się zmiana swoich własnych iluzji. Jest to bardzo skuteczna metoda. Przykładowo afirmacje, medytacje, psychoterapie itp. są skuteczne i pozwalają zmienić swój światopogląd. Dlatego nie warto tych metod negować. Są one skuteczne i pomagają wielu ludziom, nawet tym, którzy myślą, że wyszli ponad ego. Co więcej medytacje lub inne praktyki duchowe są technikami umożliwiającymi porzucenie całego systemu wyobrażeń o świecie. Warto z nich umiejętnie korzystać, a osiągnie się na drodze wspaniałe rezultaty.

Będąc ponad ego można osiągnąć nieuwarunkowane stany szczęścia i miłości. Stan ponad ego sprawia, że żyjemy w chwili obecnej i w pełni jej doświadczamy. Nie ma ograniczeń. Czy może być coś pełniejszego? Oczywiście zanim stanie się to doświadczeniem, warto uświadomić sobie czym to ego jest, zrozumieć i odkryć jak działa. Poczym można je dostrzec i poluzować jego więzy. Czy wreszcie puścić się całkowicie i oddać boskości istnienia.

Czy doświadczasz rzeczywistości w sposób całkowicie czysty i całkowity? Czy dostrzegasz piękno chwili? Czy czujesz tą ogromną prawdziwość i esencję życia patrząc na kwiat? Czy idąc przez park ogarnia cię niewypowiedziana i błoga radość z uczestnictwa w cudownym procesie życia? Czy czujesz, że jesteś głęboko zjednoczony z życiem, naturą i wszechświatem? Czy Twoje serce wypełnia bezwarunkowa i nieograniczona miłość do innych osób (nawet wrogów), do całego wszechświata? Czy jesteś całkowicie wolny od opinii innych tak, że nic i nikt nie może Cię wyprowadzić ze stanu błogości i spokoju? Czy jest możliwe, byś był tak naturalny i prawdziwy jak dziecko? Żebyś był wypełniony żywą, boską spontanicznością i radością tworzenia… Jesteś, tylko nie zdajesz sobie z tego sprawy. Wystarczy zmienić punkt widzenia. Przejrzeć ograniczenia ego i wyjść ponad nie. To wszystko jest możliwe w tej chwili. Cała kwestia w tym, czy Twój światopogląd na to pozwala. Uwierz więc i doświadczaj.

Choć powyższe przykłady są wyidealizowanym (new age`owskim) obrazem doświadczania boskości, są prawdziwe. Da się tak właśnie doświadczać tej rzeczywistości. Jednak jeśli na prawdę nastąpi wyjście ponad dualizm, nie będzie znaczenia jak się czujesz i czego doświadczasz. Wszystko będzie TYM istnieniem, TYM doświadczeniem, TĄ świadomością.

Wtedy przychodzi zupełnie inna jakość motywacji. Nie ma już starania się o osiągnięcie celu w przyszłości. Nie ma już ucieczki od Aktualnej Rzeczywistości. Ponad ego jest czyste istnienie. Robi się to, co się robi. Po prostu się jest. Bez żadnego przywiązania i wyobrażeń. Wszystko wtedy jest doskonałe. Cokolwiek robisz jesteś przepełniony życiem i energią. Ta motywacja pochodzi ze źródła doświadczania. Doświadczasz tego, co przychodzi lub tego co się wybiera (samo). Jesteś wtedy świadomością, która doświadcza boskości. Wchodzisz w wieczny moment boskości. Całe działanie jest oparte na radości z istnienia i świadomości. Już teraz tworzysz taką rzeczywistość, jaką chcesz. Już teraz możesz zmienić swój punkt widzenia i dostrzec w teraźniejszości przejaw totalności istnienia.

Wtedy wypływa naturalna motywacja poznania, kreacji, doświadczania. Tak jak małe dziecko chce poznawać, tworzyć, kreować, doświadczać. Spontanicznie i bez myśli. To jest naturalna motywacja, której źródłem jest samo życie. Jest to czysta i prawdziwa motywacja do istnienia. W brew pozorom nie tworzy się bezsens życia i niechęć do wszystkiego. Wręcz przeciwnie, chęć doświadczania płynie swobodnie.

Motywacja wypływająca z umysłu jest bladym odbiciem pierwotnej i naturalnej motywacji oznaczającej chęć istnienia.

Wystarczy zauważyć, że wszystkie określenia umysłu są iluzją i nie przywiązywać się do nich. Najważniejsze jest w tym właśnie nieprzywiązywanie się i wolność od tych pojęć. Można nadal posługiwać się wymyślonymi pojęciami, jednak być od nich wolnym. Można nadal rozmawiać z ludźmi słowami, można używać myśli, interpretować, spotykać, bawić się… wszystko jest takie samo, mimo to wewnętrznie panuje już głęboki luz. Uniezależnienie się od tych pojęć, brak przywiązania. W takim układzie nic nie może sprawić bólu, za to wszystko może dawać radość. Jest się naprawdę stabilnym wewnętrznie.

Wewnętrzna wolność od wymyślonego świata pojęć tworzy pewną przestrzeń, gdzie całe życie staje się swobodne i lekkie. Wtedy dopiero przychodzi radość, która zmienia dotychczasowe życie w zabawę. Ponieważ nic już nie jest w stanie zagrozić, nic nie jest w stanie zranić wewnętrznie. Związki międzyludzkie wchodzą wtedy w inny wymiar, gdzie cokolwiek się stanie jest dobre. Wtedy dopiero zaczyna się działanie. Tworzy się czysta motywacja do życia. Wtedy życie zakwita pełnią możliwości i wszystkimi możliwymi kolorami. Poczuj jego zapach.

Dlaczego wciąż zadaję pytania?

Kolega zapytał mnie dlaczego w moich artykułach wciąż zadaje pytania, dlaczego coraz mniej piszę o sobie i jak to było ze mną w opisywanych przeze mnie sprawach. Pytania zadaję dlatego bo nie mam na nie jednoznacznej odpowiedzi, tzn nie mam takiej odpowiedzi, która przelana na słowo pisane, miałby jakiś sens. Mam odpowiedzi w sobie, są to moje odpowiedzi, dotyczą tylko mojej osoby i mojego życia. Nie widzę większego sensu w zalewaniu innych moimi odpowiedziami, podpowiadaniu tego co jest prawdą a co nią nie jest. Moje odpowiedzi są moją prawdą i nie muszą być prawdą innych. Nie chcę też być kolejną osobą serwującą innym zewnętrzną prawdę, prawdę innych ludzi, czy wiedzę książkową.

Jest tyle książek, mają w sobie tyle wiedzy. Nie wiem czy jestem w stanie napisać coś nowego, coś o czym nikt inny wcześniej by nie napisał. Dla mnie osobiście napychanie kolejnymi porcjami wiedzy przynosi więcej szkody niż pomocy.

Tak dla przykładu: Miałam ostatnio klientkę, która przyszła po pomoc, ale nie pozwalała sobie pomóc. Ta dziewczyna miała niesamowitą wiedzą, wyglądało na to że przeczytała wiele, wiele książek. Na każde moje pytanie odpowiadała, że ona o tym wie, czytała o tym i że to jej na pewno nie dotyczy. Ani razu nie podjęła wysiłku, by odpowiedzieć na pytania które zadawałam. Ani razu nie pokusiła się o poczucie odpowiedzi. Ona te odpowiedzi wymyślała, pomagając sobie nabytą z książek wiedzą. Z mojej perspektywy wyglądało to tak, że każde przeczytane mądre słowo, stanowiło kolejną cześć zbroi w którą się odziała. Właśnie tak postrzegam wszystkich oczytanych. Mają tak wiele wiedzy, nabytej mądrości książkowej, tak wiele informacji, że praktycznie niemożliwym staje się przebicie przez skorupę którą sobie z tej wiedzy utworzyli. Ta wiedza jest jak sterydy dla ich umysłu, napędza go, pozwala dyskutować, odpowiadać na każde pytanie, zagłuszając odpowiedzi serca.

Zadaję tyle pytań dlatego, bo uważam że serce automatycznie odpowie na każde pytanie. Możliwe, że nie odpowie pełnym zdaniem, a zrobi to tylko za pomocą impulsu. Możliwe, że chwile potem umysł będzie się starał zagłuszyć ten impuls kontrargumentami, przykładami, sprzeciwem w każdej postaci. Ale sam fakt że pojawił się impuls z serca jest bardzo znaczący. Mam też nadzieje, że im więcej jest pytań, tym bardziej znudzony będzie umysł, tym mniej będzie mu się chciało odpowiadać, a serce i tak odpowie pyknięciem czy impulsem. Wierze w to, że w pewnym momencie, tych pyknięć serca będzie tak dużo, że umysłowi nie da się tego zagłuszyć.

Przyznaję, że praktycznie zaprzestałam czytania literatury duchowej. Tylko kilka książek wciąż czytam i to z wielką namiętnością i które to książki są jak balsam dla mojego serca. Przy tej właśnie okazji chciałabym polecić książki Władimira Megre „Anastazja”. Jest to seria, na razie ośmiu książek, napisana bardzo prostym językiem, opisująca proste rzeczy i zjawiska. Od razu mówię, że książki te nie dają żadnej pożywki umysłowi i dlatego wiele osób poszukujących kolejnej porcji czystej wiedzy, te książki odrzuca.

Serię tą poleciłam praktycznie każdej znajomej osobie i czasem zaskakiwały mnie informacje zwrotne które od nich otrzymywałam. Ktoś tam nie przeczytał książki bo nie podobała mu się okładka. Inna osoba w księgarni otworzyła książkę na przypadkowej stronie i przeczytała kilka zdań i te zdania nie miały dla niej sensu, wiec zniechęciła się do książki. Jeszcze ktoś przeczytał ostatnią cześć i nie za bardzo ją rozumiał. Ja osobiście dostałam tę książkę na urodziny i musiało minąć kilka miesięcy zanim po nią sięgnęłam. Myśli, które miałam a które powodowały te opóźnienie, były niesamowite. Tak, jakby mój umysł podpowiadał mi, że książka jest do niczego i że nie warto po nią sięgać. Tak samo jak, moim zadaniem, umysły tych innych osób kazały im osądzać książkę po okładce lub kilku zdaniach wyrwanych z kontekstu. Tak często umysł zrobi wszystko aby nie dopuścić do nas tego, czego na prawdę potrzebujemy.

Ważne też aby, po przeczytaniu tych książek czy ich fragmentu, zadać sobie pytanie o to jak się czujesz po jej przeczytaniu, a nie o to co o tej książce myślisz. Gdy zadasz pytanie o to, co myślisz to skontaktujesz się z opinią twojego umysłu na ten temat. Zadaj sobie wiec pytanie o to jak się czujesz po przeczytaniu? Czy czujesz się inaczej niż przed tym jak do tej książki zasiadłeś? Jakie uczucia w tobie zagościły?

Czasem jeszcze znajomi podsyłają mi fragmenty książek czy przekazów, które na nich zrobiły wielkie pozytywne lub negatywne wrażenie. Muszę przyznać, że treść tych przekazów mnie zaskakuje i to dość negatywnie. Nie tylko ja zauważam, że przekazy coraz częściej nie przekazują prawdy. Najczęściej dają ludziom kolejny powód by szukać przyczyny swoich nieszczęść w innych.

Sama jeszcze nie dawno tłumaczyłam przekazy Tobiasza i wciąż dźwięczą mi w głowie zdania o tym, że bierzemy na siebie myśli i problemy innych. Gdy wtedy tłumaczyłam ten tekst, to wydawało mi się to takie piękne. Było tym czego potrzebowałam – zapewnieniem, że moje problemy nie są moimi problemami, że zawinił ktoś inny a ja jestem tylko ofiarą. Jestem ofiarą tego kogoś albo ofiarą tej części mnie, która zdecydowała się wziąć problemy innych na siebie. Z myślą, że jestem ofiarą, że mam na sobie problemy innych, niewiele mogę zrobić. Mogę powiedzieć, że chciałam podoświadczać problemów innych związanych z brakiem pracy czy z biedą, ale czy jest to powód dla którego nie mam teraz pracy czy też jestem biedna? Jeśli faktycznie nie mam pracy i cierpię biedę, to czyj to jest problem? Innych czy mój? Jeśli rzeczywiście wzięłam od innych jakiś ich problem – przykładowo biedę – to zrobiłam to tylko dlatego, że miałam w sobie zapotrzebowanie na ten stan. Przyciągnęłam tę biedę, bo moje wewnętrzne ograniczenie, przyciągnęło te zewnętrzne ograniczenia. Nie jest w stanie przyjść do nas nic, na co nie mamy wewnętrznego zapotrzebowania.

Ostatnio otrzymałam interesujący fragment o tym, że często negatywne myśli które słyszymy w głowie są myślami które ktoś inny o nas myśli. Niestety w tej dziedzinie wciąż nic się nie zmieniło: jeśli masz w głowie negatywne myśli czy uwagi na swój to, są to twoje myśli na twój temat. Za każdym razem gdy wmawiasz sobie, że ta negatywna myśl o tobie jest tym co ktoś inny o tobie pomyślał, odbierasz sobie tym szanse na dowiedzenie się czegoś o sobie. Masz w swojej głowie negatywną informację na swój temat, więc możesz się tym zająć, coś z tym zrobić. Wtedy kiedy te informacje nazywasz myślami innej osoby o tobie – to nie wiele możesz z tym zrobić – bo nic nie da się zrobić z tym co ktoś inny o tobie myśli i zapewne do końca życia będziesz wysłuchiwać tych negatywów.

Ciekawi mnie jedna rzecz: osoby które faktycznie i do końca uporały się ze swoją niską samooceną, nie słyszą w głowie negatywnych myśli na swój temat. Nie mają manii prześladowczej że ktoś inny o nich źle myśli. Ja sama jestem tego przykładem – jestem osobą która miała bardzo niską samoocenę. Dużo czasu zajęło mi pozbycie się jej i nabycie prawdziwej opinii na swój temat. Nie objawia się to tym, że teraz słyszę same pozytywy w mojej głowie albo słyszę w głowie pozytywne myśli innych o mnie. Teraz mam świadomość że nie jestem punktem centralnym myśli innych osób, że nie jestem osobą o której plotkują. Wiem, że ludzie mają ciekawsze zajęcia niż myśleć negatywnie czy pozytywnie na mój temat. Tak samo jak ja mam ciekawsze zajęcia niż myśleć o kimś pozytywnie czy negatywnie. Ja sobie po prostu jestem. Jestem jaka jestem i dobrze mi ze sobą. Ale gdybym zdecydowała się wytwarzać i wierzyć w iluzje, że ludzie o mnie myślą, krytykują mnie, obgadują to wtedy bardzo krótka jest droga od iluzji do rzeczywistości. Wtedy wręcz zmuszałabym innych by o mnie myśleli, moją energia wywierałabym presję, wręcz błagając ich dusze o to by dostarczyli mi to, w co tak usilnie wierzę. Osoba która nie ma lęku przed byciem ocenioną przez innych – nie jest przez innych oceniana.

Kiedyś bardzo chciałam być jasnowidzem, wiedzieć co inni myślą. Teraz wiem, że pragnęłam tego by upewnić się czy myśli innych o mnie, są na prawdę aż tak negatywne jak mi się wydawało. Nawet ludzie którzy mówią, że słyszą co inni myślą, widzą ich myśli czy nastawienie – używają do tego czakry trzeciego oka, czyli czakry myślokształtów. A czym są myślokształty? Czyli wygląda to mniej więcej tak, że osoba jest zanurzona we własnych ograniczeniach i właśnie z tej perspektywy stara się usłyszeć czy zobaczyć co myśli inna osoba. Albo może jeszcze inne porównanie: to wygląda tak jakby osoba która stara się poznać myśli innych, miała na nosie magiczne lustrzane okulary, które pozwolą jej poznać tylko te myśli, które są lustrzanym odbiciem tego co ta osoba ma w sobie. Czy jest możliwe, że ta osoba usłyszy to co naprawdę jest tym co druga osoba myśli, czy tak naprawdę dostrzega swoje własne ograniczenie w głowach innych? Jedynym „mechanizmem” pozwalającym poznać prawdę drugiego człowieka, jest serce. Serca nie da się zmanipulować aby powiedziało nam rzeczy, które chcemy usłyszeć, aby pokazało nam rzeczy, myśli które na nasze własne żądanie będą nas krzywdzić.

Jak czujesz, co inni o tobie myślą? Jaki masz dowód, że ludzie faktycznie tak o tobie myślą? Czy może jednak są tam twoje myśli na twój temat? Często tak długo pracujesz nad sobą, nad swoją samooceną, aby była w końcu pozytywna? Czy myślisz, że jeśli twoja praca nad tym trwa już miesiąc, rok, dekadę to znaczy że twoja samoocena już jest pozytywna, a te myśli które słyszysz nie mogą być twoje ze względu na twoją pracę nad tym tematem? Czy na pewno? Czy może jeszcze, po prostu, do końca nie rozprawiłeś się z jakąś negatywną myślą na swój temat? Jakie masz korzyści z tego, że według ciebie inni o tobie myślą, rozmawiają? Czy czujesz się przez to osobą wartą zainteresowania – bo inni o tobie myślą, nawet jeśli to myślenie jest negatywne? Czy czujesz się osobą kontrowersyjną – bo wydaje ci się, że ludzie myślą o tobie negatywnie? Czy czujesz że jesteś widoczny i zauważalny dla innych, bo wydaje ci się że o tobie myślą? Kiedy będziesz gotowy poczuć się osobą interesującą, nawet jeśli inni nie dają ci dowodów na to, że się tobą interesują? Kiedy poczujesz się interesujący tak po prostu? Interesujący dla siebie a nie dla innych?

Dlaczego, zamiast rozprawić się ze swoimi ograniczeniami, pozbawiasz się takiej możliwości mówiąc, że to są ograniczenia innych, myśli innych, opinie innych? Przecież jeśli masz je w sobie, to one są przede wszystkim Twoje.

Jestem lepszą kapustą

Ja po prostu jestem lepsza. Jestem ładniejsza niż inne – i mimo, że nikt inny tego nie potwierdzi, to wiem że jestem ładniejsza. Jestem mądrzejsza niż inni – i ci inni czasem zaskakują mnie swoja mądrością, a ja siebie zaskakuję swoim zacofaniem, ale to tylko wyjątek który potwierdza regułę – że jestem mądrzejsza. Jestem taka inna niż wszyscy, taka wrażliwsza, czulsza, taka bardziej głęboka – nikt nie jest na takim poziomie głębokości i wrażliwości jak ja. Jestem bardziej utalentowana – i mimo, że nie mam żadnego konkretnego talentu, to i tak jestem bardziej utalentowana od innych. Mam lepszy gust – i mimo, że sama się najciekawiej nie ubieram, to przecież wiem co jest ładne a co nie jest – i wiem, że ludzie powinni się na mnie wzorować, bo lepszego gustu niż mój, nigdzie nie znajdą.

A co się kryje pod tą – „najlepszą” ? Gdyby ta postawa, że jestem najlepsza zniknęła, to co mi zostanie? Strach, że jestem gorsza, że wcale taka mądra nie jestem i że wybierałam życie w iluzji żeby czuć się lepiej, że wcale taka piękna nie jestem i starałam się wypatrywać brzydotę w innych żeby samej poczuć się lepiej. Okaże się, że wcale nie mam tak wiele ludziom do zaoferowania, że ludzie wcale nie chcą mojej pomocy, bo całkiem dobrze sobie radzą. Ale wybierałam życie w iluzji, że ja radzę sobie lepiej, że mam innym pomagać, że mają brać że mnie przykład – tylko po to, by nie zobaczyć szarości i ubogości mojego własnego życia. Wolałam skupić się na zastanawianiu się dlaczego inni nie biorą że mnie przykładu, niż zająć się własnym życiem, żyć tym życiem na 100% i być w pełni sobą.

A co się kryje pod tym że jestem gorsza? Pod tym strachem, że nic nie mam do zaoferowania, że jestem bardziej szara niż mysz?

Jesteśmy jak kapusta. Każda nasza „prawda” o nas jest jak liść, który przykrywa kolejny liść, czyli kolejną „prawdę ”. A liści jest wiele i zwariować można zastanawiając się nad tym jacy naprawdę jesteśmy, który liść jest bardziej prawdziwy. Często wybieramy myślenie o sobie w jakiś sposób i stosujemy afirmacje, aby zacząć wierzyć w to co chcemy wierzyć. Ale najczęściej afirmacje są jak kolejny liść, który ma przykryć te inne mniej atrakcyjne liście.

Może twoim wierzchnim liściem jest ten który mówi, że jesteś lepszy i wybiórczo czerpiesz informacje ze świata aby to potwierdzić. Możliwe że twoim wierzchnim liściem jest ten, że jesteś gorszy – więc używasz wybiórczych przykładów ze świata by to sobie udowodnić. Każdym przykładem osoby odnoszącej sukces katujesz siebie, jesteś w stanie użyć każdego wydarzenie by udowodnić sobie, że coś z tobą jest nie tak. Czasami nie możesz się zdecydować co o sobie myśleć – jednego dnia czujesz się panem świata, ponadczłowiekiem, a drugiego dnia spadasz na dno uważając się za ostatnie byle co. Nie możesz się zdecydować w które kłamstwo o sobie wierzyć bardziej.

Tak na prawdę boimy się uchylić kolejnego liścia, boimy się spojrzeć w głąb siebie aby przypadkiem nie okazało się, że to co ukrywamy sami przed sobą, jest faktycznie straszne. Ale to tylko kolejny liść. Prawda o każdym człowieku jest piękna.

Gdzie jest ta prawda? Jak do niej dotrzeć?

Prawda tkwi w głąbie. Każda kapusta ma swój głąb – środek, do którego podoczepiane są liście – i w tym środku zapisana jest prawda o nas. Nie jest tym to kłamstwo, że jesteśmy lepsi, nie jest tym też ten fałsz że jesteśmy gorsi. Prawda o każdym człowieku jest identyczna. Każdy człowiek jest taki sam. Każdy człowiek jest dobry i jeśli nie czujesz się dobry to znaczy, że nie dotarłeś jeszcze do środka siebie a wciąż otaczasz się jakimś liściem. Człowiek jest pełnią, ma w sobie wszystko, człowiek z natury jest szczęśliwy i radosny i nie potrzebuje nic, by czuć pełnię szczęścia i radości. Jeśli nie czujesz tej pełni, to zapewne wierzysz w jakieś kłamstwa o sobie, wierzysz że masz coś, albo że nie masz czegoś, co pozwalałoby ci czuć się szczęśliwym. Wierzysz, że urodziłeś się niepełny. Wierzysz że zostałeś stworzony z brakami, że nie jesteś doskonały. Ale to nie jest prawdą. Urodziłeś się doskonały. W każdym wcieleniu rodziłeś się doskonały, pełny, rodziłeś się bogiem. Jeśli tego teraz nie czujesz, to dlatego, że bardzo silnie wierzysz we wszystkie swoje liście, wierzysz we wszystkie kłamstwa na swój temat, wierzysz we wszystkie fałszywe ograniczenia ciebie dotyczące – i boisz się, że to jest prawda.

Wybierasz myślenie, ze gdybyś wyglądał inaczej, był niższy wyższy, chudszy, grubszy, to byłbyś szczęśliwszy. W osiągnięciu szczęścia przeszkadza nam kraj w którym się urodziliśmy, miasto, dzielnica. Przeszkodą jest czas w którym się urodziliśmy – bo gdybyśmy się urodzili 10 lat wcześniej albo 10 lat później, to wszystko byłoby lepiej i inaczej. Za przyczynę nieszczęścia uważamy nasze imię – bo brzmi dziwacznie albo nie podoba się nam pod kontem numerologii. Data naszego urodzenia też nas krzywdzi – używamy astrologii jako kata – to przeklęte ustawienie planet. Nasz znak zodiaku jest kolejnym wielkim ograniczeniem. Gdybym tylko była baranem – to moje życie byłoby takie proste. Wygląda na to, że cały wszechświat się sprzysiągł aby nam spartaczyć życie. Ale to wszystko nieprawda. To nasz umysł wyszukuje kolejne dowody na to, że przyczyna naszego nieszczęścia powodowana jest warunkami zewnętrznymi które nas ukształtowały. Czy ustawienie planet jest w stanie jakoś wpłynąć na naszą boskość, na nasz niezmienialny, prawdziwy, boski środek? Czy jest coś, co może nam tę boskość odebrać albo przyćmić? Człowiek jest w stanie uwierzyć w iluzje i w kłamstwo i naoszukiwać się, że jego boskość jest przyćmiona. Ale to tylko iluzja. Boskość jest nieprzyćmiewalna.

Zapewne masz jakiegoś idola, którego życie jest dla ciebie przykładem. Czy wiesz że jesteś dokładnie taki sam jak ta osoba – a jedyne co was odróżnia, to iluzje w które wierzycie na swój temat? To co ciebie dzieli od osoby, którą chciałbyś być, to strach że jesteś inny, że jesteś gorszy i że jesteś niedoskonały.

Czy jest jakaś metoda by rozebrać się z liści i dotrzeć do swojego środka? Czy da się pozbyć tych kolejnych nawarstwionych kłamstw bez przyjrzenia się im? Nie wiem. Wiem natomiast, że świadomość kłamstwa je rozpuszcza.

Często siadam i wyobrażam sobie spływającą na mnie prawdę . Wyobrażam sobie ją jako białe światło które niczym surowica spływa z góry i poprzez moją głowę płynie do serca. Serce transformuje i wysyła tą prawdę tam, gdzie są iluzje i bloki we mnie powodując, że one się kruszą a do mojej świadomości docierają informacje o kolejnych kłamstwach i pozwalam im wtedy odejść. Gdy tylko wpadam w pułapkę mojego umysłu i zaczynam grać w tą grę, jestem gorsza/jestem lepsza, staram się jak najszybciej zobaczyć w tym grę. Gdy tylko poczuję się gorzej – staram się w tym dostrzec kolejny liść kapusty, kolejną warstwę. Staram się nie zagłębiać w to kłamstwo, nie babrać w nim masochistycznie, tylko traktować to jako informacje od mojego serca do świadomości o tym, którego kłamstwa się właśnie pozbywam.

Moja mama zawsze powtarzała, ze głąb kapusty ma najwięcej witamin, że jest najzdrowszy, obierała mi go z liści i dawała do jedzenia niczym najlepszy przysmak. Dość ciekawe jest to, że gdy większość osób gotuje coś z kapusty, to używa głównie liści, czy to do bigosu czy do gołąbków, a środek kapusty wyrzuca bo jest za twardy. Czy nie jest to analogią do naszego życia? Zajmujemy sie liśćmi, czyli kolejnymi warstwami kłamstw o nas – a głąb, to centrum, tą twardą opokę nas samych, wyrzucamy.

Szybkość marzenia

W jednej z moich ulubionych książek przeczytałam o czymś, co w skrócie przedstawię tu jako „szybkość marzenia” i chodzi tu mniej więcej o to, jak szybko jesteśmy w stanie wyprodukować w głowie konkretne marzenie. I że tylko szybkie marzenia mają możliwość spełnienia się.

Zupełnie tego nie mogłam zrozumieć, ale czułam, że to jest bardzo ważne, więc ta teoria wierciła mi dziurę w brzuchu, aż w końcu ją poczułam w sobie i zrozumiałam.

O niektórych rzeczach marzy mi się łatwiej, a o innych trudniej. Kiedyś wizualizowałam sobie nową, upragnioną pracę i nie mogłam sobie jej wyobrazić tak, bym miała poczucie, że jest w zasięgu mojej ręki. Moje marzenie, plan który snułam, miał tyle niedociągnięć, że po prostu wiedziałam, że niemożliwe jest bym dostała pracę o której marzę. Są natomiast takie rzeczy, że gdy o nich marzę, to często w czasie krótszym niż sekunda pojawia mi się ich wizja, która jest genialnie zaplanowana i to dlugoterminowo – i od tej wizji rozchodzą się inne wizje.

Teraz czas i wysiłek, który spędzam na marzeniu, jest dla mnie wskaźnikiem tego, czy to marzenie wypływa z mojego serca czy z umysłu. Gdy marzenie idzie mi szybko, to oznacza to dla mnie, że jestem na dobrej drodze, że w marzeniu używam mojej boskiej intuicji. A to, że wszystko w nim wydaje się być genialne, proste i realne, jest spowodowane tym, iż wskoczyłam na tor Wielkiego Planu, w którym każda część Wszechświata i każda istota będzie mi pomagać.

Gdy natomiast moje marzenie idzie mi powolnie, spędzam na nim minuty, dziesiątki minut, i wciąż jakoś tak jest nierealne, i wciąż mi czegoś w nim brakuje – to oznacza to, że staram się robić coś wbrew swojemu sercu. Że kieruje mną mój umysł, pragnienia, które tak naprawdę nie są moje. I marzę o czymś, co wydaje mi się, że mnie uszczęśliwi, a tak naprawdę uzyskam odwrotny efekt.

Kiedyś marzyłam o posadach w wielkich firmach. Miały to być odpowiedzialne stanowiska, gdzie mogę sobie porządzić ludźmi, wykazać się, być niezależną i mieć podwładnych. W tych marzeniach też chodziło mi o to, by zaspokoić wizje moich rodzicow dotyczące mojej przyszłości. Oni marzyli o dobrej, bezpiecznej i znaczącej posadce dla mnie. Ich marzenia stały się moimi marzeniami – gdy tak naprawdę są dalekie od tego, czego dla siebie pragnę.

Tak naprawdę ja nie lubię czuć się odpowiedzialną, nie lubię wielkich zleceń, nie lubię presji, nie lubię zarządzać ludźmi i nie lubię mieć przełożonych nad sobą – więc to zdecydowanie nie były moje marzenia.

Zauważyłam, że mam dwa typy marzeń – takie, o których nie marzę, bo to są za dobre i zbyt wspaniale marzenia aby mogły się dla mnie ziścić – drugi rodzaj marzeń to te, które świadomie sobie narzucam, bo wydają mi się realistyczne.

Okazało sie, że te wspaniałe albo zbyt wspaniałe dla mnie marzenia są tym, o czym marzy moje serce, i że tak naprawdę łatwiej będzie mi je osiągnąć niż jakiekolwiek marzenie wymyślone przez mój umysł. Do realizacji marzenia potrzebna jest współpraca wszechświata – a wszechświat nie zrobi nic, by nas skrzywdzić. Więc nie pomoże nam w realizacji marzenia, którego tak naprawdę dla siebie nie chcemy. Więc nie marnujmy na te marzenia czasu!

Czasem wpadam w pułapkę, gdy przypominam sobie, że mam marzyć o czymś wielkim, a nie o tych byle jakich marzeniach. Marzyć o czymś wielkim, to nie znaczy marzyć o stanowisku, które znacznie przekracza nas potrzebnymi do niego kwalifikacjami, to nie znaczy marzyć o wielkim domu z dwunastoma pokojami i Lamborghini w garażu. To znaczy marzyć o tym, czego naprawdę chcemy, marzyć o tym, o czym śpiewa nam dusza.

Ja zawsze marzyłam o dużym luksusowym domu z widokiem na plażę. I wydawało mi się, że to jest to moje najprawdziwsze marzenie. Przechodząc koło takich domów rozpływałam się w zachwycie i myślałam, że ich właściciele są wielkimi szczęściarzami. Okazało się jednak, że taki dom to nie jest moje prawdziwe marzenia. Moim prawdziwym marzeniem jest mały domek, porośnięty pnączami wina, gdzieś na jakiejś polanie w górach. I gdy tylko skontaktowałam się z moim prawdziwym marzeniem, od razu pojawiły się widoki na to, by mieć to o czym marzę. Natychmiast pojawił się plan, jak to zrobić, by właśnie taki dom sobie kupić. I wszystko stało się proste i możliwe.

Nie mam tu na myśli tego, by marzyć o rzeczach prostszych, mniejszych czy tańszych – ale to, by marzyć o tym, czego się tak naprawdę chce.

Dobrymi pytaniami, by odkryć to, czego się tak na prawde chce, jest:

  • Gdyby wszystko było możliwe, to jak wyglądałoby moje życie?
  • Gdybym mógł zaplanować moje życie od nowa, jak by ono wyglądało?
  • Czy to, czego pragnę dla siebie, to są moje prawdziwe marzenia, czy może nauczyłem się o tym marzyć, albo wypada o tym marzyć, albo zasugerowałem się tym, o czym wszyscy marzą?
  • Czy moim marzeniem uszczęśliwię siebie, czy może po prostu lepiej wypadnę w oczach innych?